Czuję niższość, jakby skończył się mój termin ważności. Uciekam, nie chcę tego słyszeć, tylko cisza niech poszepcze mi trochę do ucha. Jeśli chce, to jest jedyną. Nie czuję chęci, żadnych starań, coś wygasło. Idę pustym chodnikiem i męczy mnie wina, znów ja, choć tylko złamana wewnątrz, ta zła. Wciąż nie wiem, co zrobić, jak postąpić, chcę stanąć, rzucić się w przepaść, wykrzyczeć, spadać, rozpaść się. Chcę bo tak się stało, a i tak nic nie zmieniło. Idę wciąż pustym chodnikiem, nikogo przede mną, za mną jest ktoś, ktoś jedyny, idzie w moją stronę, widzę cień na szarej kostce, rozkłada ramiona, zbliża się coraz bardziej... wkłada ręce do kieszeni, mija mnie. A ja zostaję sama, ciągle sama. To nie prawda, że chcę być sama.
Po prostu nie radzę sobie ze sobą i swoimi myślami...