Uwielbiam ten moment,gdy stoję w hali przylotów.
Wyciągam szyję,szukając Cię wzrokiem.
Podskakuję,starając się zobaczyć cokolwiek zza pleców innych ludzi.
Siedzieć na ławce i czytać wiadomości,że już jesteś na miejscu.
Że tęsknisz baaaaardzo mocno i nie możesz się już doczekać,gdy mnie złapiesz w swoje ramiona.
"Kocham Cię. Wiesz o tym?"
Biorę głęboki wdech,czuję,że drżę z emocji.
Moje serce zamiera,gdy wychodzisz zza drzwi,ciągnąc za sobą walizkę.
Nie mogę dłużej czekać,biegnę do Ciebie,w głębi duszy krzycząc z radości.
Nie liczy się to,że spędziłam 4 h w podróży,a kolejne 4 czekając na lotnisku.
Nic się nie liczy.
Zupełnie nic.
Nie ma innych ludzi.
Nie ma smutku.
Nie ma problemów.
Tylko Ty i ja.
Więcej nie potrzeba.
Najzwyklejsze rzeczy przynoszą więcej radości,niż można się spodziewać.
Spacer po parku.
Ugotowanie Ci obiadu.
Drzemka na kanapie.
Nawet zwykle wyjście do centrum handlowego i krążenie po nim bez celu...
Wszystkie złe duchy,nagle opuszczają moje myśli.
A zastępuje je chichot,gdy patrzę jak się uwsteczniasz.
Jak dorosły facet zaczyna zachowywać się jak dziecko.
Robi głupie miny,głupie gesty,nawet w miejscach publicznych.
Po czym,zanosząc się śmiechem,sam przyznaje,że przy mnie czuje się swobodnie.
Nie musi się hamować,jeśli coś śmiesznego przyjdzie mu do głowy.
Bo wie,że mi to nie przeszkadza,że akceptuję go takim,jaki jest.
"Jesteś czasami szalony. Chyba,że wolisz,żebym nazywała Cię głupkiem?"
"Dla Ciebie mogę być głupkiem."
Wzięło mnie na wspomnienia...
Dzień w dzień mimowolnie widzę obrazy z naszych spotkań.
Tęksnota dobija mnie coraz bardziej.
A minęły dopiero 2 tygodnie...
Mam nadzieję,że myślisz o mnie chociaż przez sekundę dziennie.
I,że tęksnisz chociaż w połowie tak bardzo jak ja.
Byle do następnego.