Gdy chcesz,by było dobrze,idziesz na rękę wielu osobom.
Bo przecież nie chcesz kogoś umyślnie zranić. Nie chcesz,by ktoś poczuł się jak śmieć.
Zdałam sobie sprawę,że ja za długo byłam dla wszystkich dookoła dobra.
Tak więc,zaczęli mnie wykorzystywać.
Gdy potrzebowali rozmowy,wsparcia albo czegokolwiek (grunt,że potrzebowali),wiedzieli gdzie się zjawić.
Raptem,gdy potężne kłopoty,załamanie i chęć zatopienia się w czyichś ramionach zapukały do moich drzwi...
Okazało się,że nie ma nikogo obok.
Zupełnie nikogo.
Zawsze słyszę,od innych,że "teraz ja jestem Twoim dłużnikiem".
Jasne,"teraz Ty". Ciekawe,czy kiedykolwiek ja zaciągnęłam u kogoś dług wdzięczności...?
Bo jakoś,dziwnym trafem,nie przypominam sobie,żebym padała przed kimś,dziękując mu za coś i mówiąc,że "teraz ja muszę się zrewanżować".
Otóż to. Dlaczego? Bo nigdy nie chciałam być od kogoś zależna.
Nigdy nie popełniałam głupot,by ktoś musiał mnie ratować.
Niezwykłe,prawda? Lecz mimo wszystko prawdziwe.
Teraz,patrząc na to wszystko z perspektywy czasu,widzę jak inni potrafili wykorzystać moje dobrze serce.
Szkoda,że nie ma wokół mnie nikogo,kto by miał równie dobre intencje wobec innych co ja.
Może i to,co było należy już do przeszłości i nie należy do tego wracać...
Ale mimo to,nie można też o tym zupełnie zapomnieć.
Ja wytrzymam samotność,po tym co się działo w ciągu ostatnich kilku miesięcy,chyba przetrzymam wszystko.
Mimo tego,że potrafiłam nie wychodzić z łóżka przez tydzień,płacząc jak małe dziecko.
Mimo tego,że miałam ochotę położyć się i nie obudzić rano przez kilka dobrych miesięcy.
Tak moi drodzy przyjaciele,gdzie wtedy byliście...?
Przyjaciele... Dobre sobie.
W tym momencie nie mam przyjaciół. Znajomi-oczywiście,koledzy-jak najbardziej.
Ale przyjaciele? Nic z tego.
Przykro mi bardzo,nie wrócimy już nigdy do tego,co było. To zupełnie niemożliwe do spełnienia.
Jak to jest,że niektórzy potrafią wyczuć czyiś smutek,a inni stawiają siebie na pierwszym miejscu i nawet pomimo sygnałów o pomoc,nie zauważają tego.
Później nagle się budzą,gdy Ty już wyjdziesz z bagna i udają miłych.
Dziękuję bardzo,poradzę sobie. Pewnie nie raz jeszcze spadnę na dno,ale odbiję się o własnych siłach. Jeśli nawet nie,odbić pomoże mi się rodzina (tak jest,pomyśleć,że jakiś czastemu,stawiałam "przyjaciół" ponad rodzinę).
Starałam się dla nich,by czuli się dobrze,byłam zawsze. Mogłam wstać w środku nocy i pobiec do nich,jeśli by mnie potrzbowali.
Mimo,że przykrość goni przykrość,jakoś to będzie.
Najgorszy rok w moim życiu,najgorsze wakacje i zapewne jeszcze wiele najgorszych dni (które niegdyś były normalne) wydarzy się do końca tego roku.
Nie złamię się. Może i jestem bez przyjaciół i momentami czuję się jak śmieć,ale są inne rzeczy dla których będę walczyć.
Kiedyś,gdziestam miałam wsparcie od nich,tworzyliśmy wspomnienia,ale wszystko się kiedyś kończy.
Tak więc i to musiało się skończyć. Żałuję niektórych rzeczy,ale cóż.
Już nie będę tak łatwowierna.
Jestem zupełnie inna,silniejsza,w pewnym stopniu ,,wyprana" z uczuć.
Koniec.
P.S. Jeśli ktoś mi chce teraz pisać jakieś wywody na pół strony i łzawe historie,niech zatrzyma to dla siebie.
Nie chcę żadnych tłumaczeń,płaczów,błagań i innych.
NIC NIGDY NIE BĘDZIE JUŻ TAKIE JAK BYŁO,a szczególnie ja.
Tak jest.
Teraz wreszcie mogę iść spać. Może ulży mi chociaż trochę. Odrobinę.
Mimo wszystko też jestem człowiekiem i mam uczucia.
Trzeba zacząć je tępo wyrażać,skoro inaczej się nie da.
Nawet,jeśli wrażliwycy pomyślą,że jestem ,,zimną suką".