Chyba zawsze tak jest, że podczas poważnej lub zwykłej choroby jednego członka rodziny wszyscy godzą się, spotykają się razem, łączą się w bólu, by wspierać się i wybrnąć jakoś z ciężkiej sytuacji.
Może jest to często nieszczere ale myślę, że to dobrze, że tak się dzieję. Może właśnie czasami po to los zsyła ludziom choroby?
Tak, mój dziadek jest chory. Ma coś z płucami. Nie, nie jest mi smutno. Starość zawsze łączy się z chorobami.
Taka jest kolej rzeczy.
Moją drugą muzą (pierwsza to moja przyjaciółka) w życiu jest moja babcia, czyli właśnie partnerka na dobre i złe mojego wspomnianego wcześniej dziadka. Ona daje mi ostatnio dużo do myślenia.
Słucham jej opowieści o rodzinie, kto kiedy, gdzie i jak, kto na której wojnie był, na jaką chorobę zmarł, z kim się rozwiódł, ile lat żył, gdzie mieszkał, o kim zapomniał, kogo kochał, kogo szanował, a kogo nie. I być może mało z tego mętlika informacji zapamiętam. Ale wiem jedno. Mogłabym słuchać jej przez wieczność. I idealne było zdanie mojej babci na koniec:
"No i tak to już jest z rodziną. Trzeba sobie wybaczać, bo jak nie, to dobrze się z nimi będzie wychodzić tylko na zdjęciach."