Zabawy kadzidełkiem, które nie przyniosły zupełnie niczego, a były efektem chyba nudy wymuszonej, bo gdyby nie pstrykanie, ot tak- bez celu- musiałabym się uczyć. Wszyscy tak mamy, że robimy najbardziej nudne i głupie rzeczy, usprawiedliwiając się, że trzeba ja niezwłocznie wykonać i są ważniejsze w tym momencie od nauki. Tak właśnie wyglądał mój weekend. Okazało się, że mam tyle rzeczy do zrobienia, że nauka musiała się schować w szpare między meblami. Wyciągnęłam ją teraz, muszę ją trochę dowartościować, połechtać jej ego i wbić sobie w łeb- krótko mówiąc. A będzie co łechtać, bo jest jej niemożliwie dużo.
Macie tak, że gdy wcale nie jesteście głodni, bo brzuch się właściwie nie odzywa, acz nie jedliście już jakiś czas, po czym bierzecie jedną małą kromkę, ot tak, bo, np. ciocia nalega. Zjadacie i czujecie głód- teraz, gdy właściwie powinniście się czuć jeszcze bardziej niegłodni. Mimo to chcecie jeszcze i prosicie ciocię o kolejne pięć kanapek? Ciekawa sprawa, prawda?
Miałam ochotę napisać: idę pieprzyć naukę, ale każde znaczenie jest odpowiednie do tego, co właśnie mam zamiar robić, więc napiszę, że po prostu idę się uczyć, cześć.
:)