Nocny maraton samounicestwienia. Posiniaczone nadgarstki przypominają mi o tej walce. Otwarte, świeże, jeszcze pulsujące rany. Przesączona krwią. Nasiąknięta ropą. Nadpalona wczorajszym papierosem. Leżę na podłodze jak zepsuta lalka. Jak jakieś zupełnie bezżylne stworzenie. Niezdolne do panowania nad sobą. Zbyt słaba, by zabić się wreszcie do końca. Przewracam na bok moją twarz. Powoli odgarniam połamane włosy.
Leżysz tam. Oddychasz miarowo. Przedramiona poznaczone masz rozpaczliwymi cięciami mojej kilkugodzinnej furii. Mojej wściekłej rozpaczy. Przeszywającego delirium. Przepełnionego krzykiem armageddonu. Patrzę na Ciebie, zatopionego we śnie. Dziękuję Ci za to, że przetrwałeś. Dziękuję, że wytrzymałeś te upokorzenia. Dziękuję, że pozwoliłeś mi się poniżać i upodlić. Dziękuję, że zakułeś mnie w swoje ramiona, bym nie mogła rozerwać siebie na strzępy. Dziękuję, że tak dzielnie chronisz mnie przede mną.
Nigdy nie poradzę sobie bez Ciebie. Bez Twojej całodobowej opieki. Zbyt nieprzystosowana. Zbyt paranormalna. Z szeregiem dysfunkcji emocjonalnych, które tylko Ty potrafisz utrzymać na smyczy.
Jesteś lepszy od flaszki wódki. Lepszy od garści tabletek. Lepszy od nawet najlepiej wykwalifikowanego personelu w zakładzie bez klamek. Tylko Ty rozumiesz moje paranoje. Moje wizje. Moje obsesje. Potrafisz postawić diagnozę. Zbierasz mnie z podłogi. Składasz mnie znów w całość. Ocierasz moje łzy i zmywasz krew z moich rąk.
Czuję to gdzieś w środku, w sobie... Czuję jak rośnie i jak dojrzewa. To uczucie. Więc... Ja naprawdę potrafię kochać.
11 dni.
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24