niedlugo rozpocznę nowy etap mojego życia. jestem tym faktem absolutnie przerażona.
***
chce mi się wyć.usiaść i wyć. do utraty tchu. chyba tylko na to mnie stać aktualnie.
ale muszę się zmienić; muszę skończyć co zaczęłam.
i skończę wielkim finałem.
taką mam nadzieję.
siedzę sobie własnie, próbuję uczyć.. ale chyba nici z tego. rękę mam już całą zdrętwiałą. mam nadzieję ze po takiej końskiej dawce leków mi się poprawi i jutro będę w stanie pojechać normalnie do szkoły.
tymczasem mała przerwa, powrót wspomnieniami w czasy... bynajmniej jedne z szczęśliwszych..
***
musze przysiąść i poszukać pracy. ruszyć dupę i zacząć zarabiać bo cienizna.
bo przecież - skoro rodzicielom nie idzie to dziecko powinno przynieść tej małej grupie społecznej jakąś korzyść.
więć przyniesie. już przynosi.
w zamian oczywiscie kolejne wiązanki..
jak tu nie kochać kolejnych osób, w których teoretycznie powinnam znaleźć oparcie?
...pozostają osoby najmniej związane ze mna.. zwykłe nici koleżeńskie, po których w życiu nie spodziewałabym się takowej postawy. no ale spoko. jestem wdzięczna - żeby nie było... ale ciekawe tylko na jak długo?
***
będę szła się uczyć. bo dużo tego na ten tydzień. załamka normalnie. na samą historię sztuki poświęcę chyba ze 2 dni. do tego idzie matma, polski, angoelski i francuski... foto... malarstwo.. jakby jakaś reklama.... i kilka pozaszkolnych...
prawda, że dam sobie ze wszystkim radę? że poukładam życie osobiste? że pogodzę jedno z drugim?.. chciałabym bardzo. o niczym innym nie marzę..