Nie będę po raz trzeci pisała tej samej notki.Wkurzyłam się.
No! Już jest rano, już jestem w pracy i chyba ten piekielny serwer działa w końcu troszkę lepiej.
Wczoraj był cudny dzień. Udało mi się oddać krew. Jestem szczęśliwa, choć moja hemoglobina utrzymuje się wciąż na granicy dopuszczalnej do przyjęcia czyli 12,5 - nie wiem czego, ale czegoś ważnego, skoro 0,1 po przecinku mniej już dykwalifikuje krew do oddania. Niestety pani doktor powiedziała, że ze względu na te niedobory żelaza powinnam oddawać krew tylko dwa razy w roku. Żadne szpinaki i brokuły nie zastąpią czerwonego mięsa, którego nie tykam, a które zawiera tak cenny pierwiastek.
No nic to. Proszę tylko nie pisać komentarzy w stylu - fuuu, nigdy nie oddałabym/oddałbym krwi, mam wstręt do igieł itp. Strasznie tego nie lubię i mogę stracić do kogoś szacunek

Po oddaniu krwi nie zamierzałam się oszczędzać (w końcu to mój drugi raz i za pierwszym było ok) i poszybowałam na bajku do Muzeum Narodowego. Byłam z A. na wystawie Nie tylko Art Deco. Dobra, ale mała. Później na kawie, ciachu, piwie, pysznej kolacji i drinku. Pod wieczór, już we trójkę, wracaliśmy na dwóch rowerach i teraz cztery litery bolą mnie od siedzenia B. na ramie. Na koniec odwiedziła nas J. z małą Edytką. Pierwszy raz od dawna poszłam spać o godzinie 23. Ubytek 450 ml krwi to przecież nie bagatela!

A zdjęcie Mirona zostało zrobione 13 marca - jest to pierwsza fotka, jaką trzasnęłam nowym aparatem i dlatego jestem z niej taka dumna
