Przyleciał znad mazurskich ł±k,
Tłu¶ciutki, okr±glutki b±k.
Miękki, pluszowy miał kubraczek,
A na nim żółto-czarny szlaczek.
Przyfrun±ł w lipcu na dni parę,
By jak b±k... opić się nektarem.
Wystraszył nawet stado owiec,
Gdy tak przeleciał jak bombowiec.
Na kwiatku zoczył mał± pszczółkę,
Która zbierała nektar czułkiem.
Podci±gn±ł swoje czarne gatki
I rzekł: Lecimy nad bławatki?
No proszę, razem polatajmy,
I pyłków trochę pozjadajmy.
A kiedy już się posilimy,
To na słoneczku poleżymy.
Pszczółka przerwała swoj± pracę:
Uciekaj! Bo cierpliwo¶ć stracę!
Ty nic, a nic się nie wysilasz!
Ty całe życie b±ki zbijasz!
Stanowczo powiedziała: Nie!
Nie będę latać byle gdzie!
Ja muszę cały czas pracować,
By miód na zimę w plastry schować.
I cóż miał zrobić b±czek złoty?
On niezwyczajny był roboty.
Nie mógł też zostać ula królem,
Bo to królowa rz±dzi ulem.
Muszę odfrun±ć b±kn±ł b±k
Nie będę prac± brudził r±k.
Wzniósł się wysoko, hen do góry,
Aby powrócić na Mazury.