Jednak wyjechałam, mimo tych wszystkich komplikacji. Każdy na moim miejscu by był zadowolony, ale ja nie jestem. Rok w rok, kiedy tylko przekraczałam austriacką granicę, miałam banana na twarzy. Cieszyło mnie spędzanie tutaj wakacji, całych dwóch miesięcy razem z mamą, której nie mam na co dzień. Dlaczego teraz mnie to nie cieszy..? Może i nie powinnam tego pisać, nie dawać znaku życia. Bo i po co? Ale czuję się z tym tak dziwnie źle i nie mam komu o tym powiedzieć. Muszę to z siebie wyrzucić.
Teraz mama ma wreszcie samodzielne mieszkanie (kiedyś w mieszkaniu każdy zajmował inny pokój, my miałyśmy jeden swój). Moim zdaniem aż za duże jak na jedną osobę. Wielki pokój, sypialnię z wielkim łóżkiem, fajny kibelek i łazienkę, małą kuchnie. Wiem, że powinnam się cieszyć wraz z nią, że nareszcie ma coś swojego ALE jestem zła. Ona widzi, że jestem smutna i pyta dlaczego się nie cieszę, co jest grane. Nie potrafię o tym powiedzieć. Nie umiem spojrzeć jej w twarz i bez łez powiedzieć co leży mi na sercu. Wiem, że to by ją zabolało. Jednocześnie dało do myślenia, ale pewnie i tak by nic z tym nie zrobiła. A może nawet uznała, że odkąd pojawił się On, to mi się zaczyna w głowie mieszać? Tak, jestem zazdrosna. Jestem wściekła i właśnie to do mnie dotarło. O co? O to, że ja muszę mieszkać w Polsce z dziadkami, w pokoju bez prywatności. Nie mieszkam w nowocześnie i ładnie urządzonym mieszkanku jak ona. Mój pokój jest ze starymi oknami, meble mam po jednej stronie stare - babcine, po drugiej swoje. Sufit mi pęka, niekiedy się sypie pod zasłonami, odrapane ściany ze schodzącą z nich farbą, mam w pokoju lodówke ze starego mieszkania i wiele innych rzeczy na szafach albo pomiędzy nimi, bo nie mamy ich gdzie umieścić. (zaraz po przeprowadzce, dostałyśmy od dziadków jeden pokój, w którym trzeba było wszystko umieścić) Przyzwyczaiłam się, że muszę w nim mieszkać, bo nie dany mi pokój z prawdziwego zdarzenia, dzisiejszych czasów. Kiedyś próbowałam poprosić o remont, ale nic z tego nie wyszło. To dodatkowe koszta, na które nie ma kasy. Poza tym, czego ja chcę? Co mi z remontu, kiedy mamy tylko jeden pokój. Nawet jeśli bym miała normalny, to gdzie umieścimy te wszystkie inne rzeczy? Nie ma gdzie.
... do czego zmierzam?
Kilka dni temu spotkałam się z Nim. Mieliśmy niewiele czasu na to, by pojechać w jakieś fajne miejsce i tam spędzić wspólnie czas. Siedzieliśmy więc 2h w samochodzie pod moim blokiem. Rozumiecie to? Kilka kroków stamtąd było niby moje mieszkanie, do którego go nie zaprosiłam. Było wtedy chłodno, padał deszcz. W normalnych warunkach zaprosiłabym go na głupią herbatkę, ale po prostu nie mogłam. Spaliłabym się ze wstydu. Boję się, że jeśli będziemy się spotykać, to w końcu zapyta dlaczego nawet go nie zaproszę. I co ja mu wtedy powiem, prawdę? Wykluczone! Jak to wygląda? Rodzice za granicą, a ja nawet nie mam normalnego pokoju.. godne politowania.
Wiem, że powinnam się cieszyć z mamą, że ma swój kąt. Zawsze tak właśnie było. Mało tego, czułam że każde nowe miejsce do którego się tutaj przeprowadziła jest nasze. Teraz czuję się obco. To nie jest już nasze, tylko jej. Ale jestem wściekła o to, że w Polsce nawet nie mam odrobiny tego co ona teraz. Nawet normalnego pokoju. Miejsca, do którego mogłabym kogokolwiek zaprosić nie wstydząc się. Nigdy nikogo nie zapraszałam, bo się wstydziłam. Pogodziłam z tym, że jest jak jest. Mówiłam sobie: "niktórzy mają gorzej a ja choć mam to co mam". Jakikolwiek on by nie był, to i tak go lubiłam. Zawsze to coś.. a teraz zaczyna mi to przeszkadzać. Mam już kilka lat. Chcę normalności, nie tego magazynu zwiącego się moim pokojem!
Dziewczyny, co ja mam robić?! :(