No i stało się... chyba większość odchudzań kończy się albo klęską w postaci efektu jojo, albo zaburzeń odżywiania. Stało się. Mam bulimię.
Brawo dla mnie :/
Nie mam zielonego pojęcia, w którym momencie zaczęło być źle. Stres związany z egzaminami i zapewnienia wszystkich dookoła, że w czasie zwiększonego czasu spedzonego nad książkami poprostu się tyje, zrobiło swoje. Przez długi, długi czas było okej i zanim się obejrzałam byłam chora... Wiem, że nic się nie dzieje z dnia na dzień, i że moje odchudzanie musiało 'iść' w kierunku zaburzeń od dłużeszego czasu, ale na prawdę nie jestem w stanie wskazać momentu, kiedy przekroczyłam granicę normalności.
Sama będąc osobą chorą, jeszcze bradziej nie jestem w stanie pojąć całego kultu pro ana i mia. Żeby ludzie chcieli się sami wpędzać w takie gówno... Leki biorę od ponad tygodnia i wiem, że na jakieś efekty czeka się czasem i do 7 tygodnia, ale przyznam, że jest odrobinę lepiej. Coś zaczynam kminić, coś sobie powolutku tłumaczyć i lepiej się pilnować, żeby nie opróżniać na siłę żołądka. Rzeczywiście to jest poważna choroba psychiczna i z tego miejsca, w którym teraz się znalazłam przestrzegam, żeby uważać! Nie dajcie się zwariować! Łatwo powiedzieć, co?