Powoli brakuje sił. I chuj wiem, że użalam się nad sobą. Wszystko zaczyna mieć dla mnie mniejsze znaczenie niż dotychczas. Nie wiem po co siedzę i piszę to sama do siebie o godzinie 00:22 gdzie druga noc z rzędu jest dla mnie nie przespana. Może dlatego, że generalnie już sama odtrącam wszystkich od siebie, nie chcę by ktoś się mną przejął, zamartwiał. Do nie dawna wiedziała bym gdzie iść. Dlaczego kurwa to się tak sypie. Jak jakieś pierdolone domino... Stracić jednego dnia tyle nadzieji.. zaufania, poczucia bezpieczeństwa ze względu na świadomość, że nie wszystkim jestem obojętna. Nie jedna osoba nadal jest przejęta. Dlaczego jednego dnia wszystko może zajść aż tak daleko. Dlaczego tak mało czasu wystraczy aby coś stracić, a tak wiele by naprawiać?! Nie wacham się używać tego słowa - stracić. Tracę wszystko i to w bardzo szybkim tępie. Przyjaciela. Ważną osobę. Może nie było wszystko tak jak powinno być od dłuższego czasu, ale dlaczego? I dlaczego kiedy osoba, która ostatecznie zostaje najbliżej Ciebie, jest jedyną nadzieją, sama potrafi nie tyle co zawieść, ale po prostu nie dać to czego oczekuje. Jakiej kolwiek pomocy, której akurat o tej właśnie osoby wymagam. I od żadnej innej. Nie można na mnie polegać i od tak płace za to dziś największym kosztem. I będę spłacać tak bardzo długo. Jakie to przykre, że nawet nie wiedzą Twoich łez. Nie chcę by widział je każdy, chcę by widział to ten który ma dla mnie szczególne wartości. To jest dla mnie kolejny etap, z którym sobie znów nie radzę, a teraz ta osoba która zawsze była przy mnie w najcięższej walce to właśnie ona sprawia, że przyszło mi stanąć przed kolejnym takim wyzwaniem w życiu. Ciężki moment w moim życiu. Oduczyłam sobie z tym radzić. Tak dawno się tak nie czułam, że aż zapomniałam. Byłam tak szczęśliwa i błagam nie straszcie mnie, że po raz kolejny mam przez to przejść i stawić temu czoła z tym, że tymrazem jakby... sama. Po całym, ciężkim dniu gdy przyszło stanąć mi przed lustrem widziałam czarną łzę. Płacz rozmazał mi tusz do rzęs. Nie widziałam tylko tyle, co gorsza... czułam obrzydzenie do siebie. Wątpie znów.