Notka sprowokowana komentarzem ~trigger90 :
Akurat mamy taki czas, kiedy podwyższenie podatków powinno się przydać... Wiesz, odbudowa po powodziach to nie w kij pierdział, tania nie jest?
Chociaż, z drugiej strony, nic nie zapowiada tego, by w przyszłości podatki zostały obniżone...
Swoją drogą, dodaję do znajomych, oczekując kolejnych takich notek.
Zgodzę się, że "nie w kij pierdział", jak również nie łudzę się, żeby PO planowało z czasem VAT obniżyć. Jednak nie zgadzam się, żeby najlepszym sposobem na owo pierdzenie w kija było właśnie podnoszenie podatków, co postaram się uzasadnić poniżej.
Zanim przejdę do podatków, kilka słów o powodzi:
Nad notką mapa terenów zalewowych, wykonana w roku 1927 przez Niemców.
Tereny zalane obecnie - osiedle Kozanów - jest na tej mapce wielką niebieską plamą, w okolicy charakterystycznego zakola Odry, która przez tą "plamę" płynie. Nie wierzono zapewne niemieckiej mapie i pozwolono tam zbudować osiedle.
Oto skutki:
rok 1997
Oczywiście nikt nie wyciągnął nauki z tej ignorancji, zamiast tego domów dobudowano:
rok 2010
Retoryczne pytanie: Po co odbudowywać domy w miejscach, które de facto stoją w korycie rzeki i są zalewane co kilkanaście-kilkadziesiąt lat? Ale czy ktokolwiek liczy na to, że demokratyczny rząd się martwi o coś innego, niż tylko jak wygrać następne wybory?
Dobra, ale co zrobić z ludźmi, których zalało? Pomóc! Ale niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego mamy to realizować z publicznych podatków (ściąganych pod przymusem, m.in. ode mnie?). Przecież ci ludzie mogli się ubezpieczyć...
Że to kosztuje? Jasne, że kosztuje - ale tak się składa, że na terenach zalewowych działki są o wiele tańsze, właśnie ze względu na ryzyko powodzi - więc albo niech się jeden z drugim ubezpieczą za zaoszczędzone pieniądze, albo niech się tam nie osiedlają, skoro mają świadomość takiego ryzyka.
Że mogli nie wiedzieć? A od czego mamy nasze Państwo, którego podstawową funkcją jest administracja przestrzenią publiczną, w szczególności tworzenie planów zagospodarowania przestrzennego uwzględniającego takie drobne szczególiki, jak wyżej wskazana mapka, którą Niemcy znali już 80 lat temu?
Czy to my podatnicy mamy teraz za to płacić? A może wszystkie ekipy rządzące, które od 89' biorą od nas kasę za robienie NIC, niech się solidarnie zrzucą? Może chociaż obniżą sobie pensje, co by budżet się dopiął?
O wiele łatwiej jest podnieść podatki.
Rząd powinien zachęcać do tego, by ludzie dawali datki np. poprzez Caritas. I niech Premier zrobi dobry przykład i pokaże wszystkim dowód takiej wpłaty. Wtedy będziemy mogli mówić o pomocy społeczenej, gdy ta pomoc będzie dobrowolna.
Ale skoro już musimy żyć w państwie "urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej" (patrz Art. 2 Konstytucji IIIRP) i na sprawiedliwość normalną nie ma co liczyć, to zostawmy ten temat i przyjrzyjmy się, jak Rząd planuje zdobyć dodatkowe pieniędze.
"Akurat mamy taki czas, kiedy podwyższenie podatków powinno się przydać"
Pieniądze to by się przydały - wyższe podatki niekoniecznie. Jako, że w dzisiejszych cudownie oświeconych czasach mało się o tym mówi (a już broń boże uczyć tego w szkołach!), aż się prosi o kilka słów na temat tak zwanej Krzywej Laffera. Co prawda nasz "wielki" "ekonomista" Marek Belka (SLD) uznał teorię Laffera za "kuriozalny epizod z pogranicza myśli ekonomicznej i polityki", ale tak się śmiesznie złożyło, że jej podstawowe założenie sprawdziło się wielokrotnie w praktyce - także w praktyce funkcjonowania rządu kierowanego przez Pana Premiera Marka Belkę.
Na początek krótka wypowiedź mądrej głowy, zobacz na youtube
Na potwierdzenie i rozwinięcie tej tezy, skrócony przeze mnie komentarz innej mądrej głowy, dr Roberta Gwiazdowskiego:
Jak zauważył Krzysztof Dzierżawski "Krzywa Laffera nie jest żadną konstrukcją teoretyczną, lecz wywiedzioną z empirii, banalną konstatacją, iż przy stawkach podatku 0% i 100% nie będzie żadnych wpływów do Skarbu, oraz że między tymi granicznymi wielkościami jakieś podatki jednak się zbiera. Musi przeto istnieć w przedziale 0% - 100% ekstremum (może ich być kilka), dla którego wpływy są większe niż w jego sąsiedztwie. W takim razie oczywiście musi istnieć taki zakres stóp podatkowych, w którym mamy do czynienia z odwrotną zależnością między wysokością stopy podatkowej, a wielkością wpływów z podatku. Krzywa Laffera nie jest opisana ścisłym językiem matematyki, zależy bowiem od wielu niemierzalnych zmiennych: obyczaju, tradycji, mentalności ludzi, od poziomu rozwoju kraju, od sprawności aparatu fiskalnego itd."
zobacz krzywą
Gdy stawka podatkowa wynosi 100%, w gospodarce pieniężnej cała produkcja ustaje, z wyjątkiem tej, którą można wymienić w barterze. Ludzie nie pracują jeśli wszystkie owoce ich pracy są konfiskowane przez rząd. Dlatego, ponieważ produkcja ustaje, to nawet przy 100% stawce podatkowej rząd nie uzyskuje żadnych przychodów, gdyż nie ma nic do skonfiskowania. Z drugiej strony, gdy stawka podatkowa wynosi 0%, ludzie mogą zatrzymać 100% uzyskanych przez siebie dochodów. Nie istnieje różnica pomiędzy wynagrodzeniem i dochodem po opodatkowaniu. Nie istnieją rządowe bariery dla rozwoju przedsiębiorczości. Produkcja jest maksymalizowana. Ponieważ jednak stawka podatkowa wynosi 0% przychody rządu także wynoszą 0. W przypadku stawki zerowej gospodarka znajduje się w stanie anarchii. Przy stawce stuprocentowej gospodarka funkcjonuje tylko dzięki wymianie barterowej. Pomiędzy tymi punktami przebiega krzywa wyznaczona przez Laffera.
Gdy rząd zredukuje stawki podatkowe poniżej 100% i sprowadzi je do jakiegoś hipotetycznego punktu A, pewien segment gospodarki wymiennej może stać się bardziej wydajny przez przejście do gospodarki pieniężnej. Wówczas, nawet przy zmniejszonej stawce podatkowej rząd ma szansę uzyskać jakieś przychody. Wpływy budżetowe rosną, chociaż podatki maleją. Na drugim końcu krzywej można zaobserwować podobną prawidłowość. Gdy ludzie uznają, że potrzebują rządu dla własnej ochrony, opodatkowują się na ten cel. Wówczas rosną zarówno podatki, jak i wpływy budżetowe. Na osi współrzędnych stawek podatkowych i przychodów państwa sytuacje tę obrazuje punkt oznaczony literą B. Co ciekawe, wysokość przychodów jest w pierwszym (punkt A) i w drugim (punkt B) przypadku taka sama. Punkt A przedstawia jednak bardzo wysoką stawkę podatkową przy niskiej produktywności. Punkt B przedstawia bardzo niską stawkę podatkową przy wysokiej produktywności.
Tak samo wygląda sytuacja po dalszym zmniejszeniu podatków z poziomu A do C lub ich zwiększeniu z poziomu B do D. Przychody państwa z jednej strony i produkcja z drugiej maksymalizowane są w punkcie E. Jeśli po osiągnięciu tego punktu nastąpi zmniejszenie stawki podatkowej - przychody państwa spadną. Jeżeli jednak nastąpi podwyższenie stawki podatkowej - przychody państwa także spadną. Nie oznacza to jednak, że nie ma różnicy w którą stronę na krzywej Laffera przesunie się punkt styku współrzędnych. Obniżka podatków spowoduje co prawda zmniejszenie przychodów państwa, na skutek obniżki podatków, ale przy wzroście produkcji. Podwyżka podatków spowoduje natomiast taką samą redukcję przychodów państwa, na skutek zmniejszenia produkcji, ale właśnie przy spadku tejże produkcji. Z punktu widzenia gospodarki narodowej ta druga sytuacja jest zdecydowanie gorsza.
A tak już abstrahując od ekonomicznej teorii:
Przypomina mi się, że jak tylko kilka lat temu (siedem? osiem?) obniżono akcyzę na wódę, to przychody z tego podatku natychmiast wzrosły. Bimberek jakoś zaczął gorzej smakować, niż Starogardzka z monopola.
Inne przykłady, że w Polsce podatki znacznie przekraczają optimum, tu