Mam taką jedną wadę, której nienawidzę bo potrafi mi spieprzyć wszystko a ja nadal nie mogę jej ruszyć w żadną ze stron i mnie blokuje. Najpierw coś robie i mówie, potem o tym mysle a na sam koniec tego żałuje.Do tego stopnia żałuję, że mam ochote walnąć głową w ścianę i spytać po cholere w ogóle mówie i robie takie rzeczy. Dzisiaj sobie uświadomiłam, ze może mam okropny charakter i jednak nie jestem taka jak się to wydawało. Wszystko wynika z tego uporu i takiej wielkiej dumy, wiekszej niz everest serio. Stały się takie rzeczy, że wstrząsnęły tym wszystkim co budowałam i miałam w głowie przez długą ilość czasu. I już nie chce najpierw robić a potem myśleć i już nie chce mieć tej wady, chce to zmienić tak bardzo do tego stopnia mam te chęci że już na starcie wiem, że mi się uda. Bo mam najlepszą motywację ze wszystkich jakie mogłam znaleźć na świecie. Bo trafiłam na najlepszego mężczyznę na jakiego mogłam trafić. I nie zasłużyłam na to WCALE. Chcialabym naprawic wszystko, odbudowac kawałek po kawałku i zasłużyć na to. Chyba już wiem co to znaczy sie bać. Nie tak bać, że się dostanie pałke w szkole albo, ze rodzice cie zabiją, bo dostałaś mandat albo cokolwiek. Mam w sobie inny strach, mysle ze ten prawdziwy, ktory cały czas tkwi mi gdzieś tam w środku i nie pozwala mi jesc, nie pozwala mi spac, nie pozwala mi myslec, nie pozwala mi sie uczyc nie pozwala mi na nic. Sparaliżował mnie wczoraj. Autentycznie czułam, że nie mogę ruszyć żadnym mięśniem. A boję się tego, że to wszystko przez co moje życie nabrało takich przepięknych kolorów i takiego szczescia prostego i skomplikowanego za jednym razem i tak sie przepełniło miłością, ze nie było gdzie odkładac jej nieskończone zapasy - się skończy. A najbardziej obrzydza mnie fakt, że to przez moje wady których nie potrafiłam się wyzbyć i przez tą dumę która jest taki rozmiarów, że niemożliwe było ją gdzieś schować. Ale zdusiłam tą dumę do takich rozmiarów, że schowałam ją wczoraj do kieszeni. I nie chce jej już mieć. Nie widzę literek, bo zalałam się dosłownie morzem łez i zalewam się nimi cały czas. A myslałam, ze nie mam już wystarczająco wody w organizmie żeby wydusić z siebie jeszcze chociaż jedną, niespodzianka. W życiu tak jest, że się popełnia masę błędów, ważnych,nieważnych, głupich, strasznych, znaczących i nieznaczących. Pytanie brzmi czy się te błędy dostrzeże i będzie się miało chęci je naprawić. Czuje się jakbym odzyskała nagle wzrok. Czuje, że pisze chaotycznie i niezrozumiale. Ciesze sie, ze nikt juz nie czyta mojego fotobloga i nikt juz swojego nawet nie uzywa. Nie wiem czemu ale nagle w trakcie nauki na ktorej nie moglam sie za nic w swiecie skupic naszla mnie ochota zeby tu wejsc i cos napisac. I nie myslalam co bede pisac o czym po co na co i dlaczego. Zaczelam pisac i nawet juz nie pamietam co napisalam 5 linijek wyzej. Nie zmieniam czcionki bo nie ma to ani ladnie wygladac ani przykuwac uwagi. wrecz przeciwnie - mam nadzieje, ze kazdy kto to zobaczy tak sie zniecheci jakimis dlugimi wypocinami ze tego nawet nie przeczyta. Slusznie, nawet ja nie chce teego czytac i oceniac czy sie nadaje do ludzi, bo nie jest dla nich przeznaczone. Po prostu musialam z siebie cos wylac. Nie jest mi lepiej. Ale jest mi spokojniej a o to mi chodzilo. Oczywiscie nie uspokoilam sie, nie umiem tego zrobic od paru dni, ale jest mi troche spokojniej niz wczesniej. W sumie w tym momencie sie zastanowilam po co dalej pisze, wiec to sygnal zeby skonczyc.