I cannot live successfully yet
But I think I can change
Czuję ucisk w sercu. I pod sercem. W tej dziurze, kłębku, z którym próbuję coś zrobić. Bywa tak, że zupełnie o jego istnieniu zapominam, ale ten ucisk wraca.
Uciskają mnie niewypowiedziane emocje i stany, których nie potrafię okazać, nie potrafię opisać, nie potrafię wyjaśnić.
Przepełnia mnie tak wiele emocji, a ja pozostaję tak bardzo bezczynna i bezradna.
Myślę, że to coś w rodzaju przyzwyczajenia do bezczynności. Przyzwyczajenia do tkwienia w jednym punkcie, do nie podejmowania działania. Mówiłam o tym niejednokronie, ale: rozumienie schematu nie pomaga mi się z niego wyłamać. To bolesne, frustrujące, irytujące.
Mam pełną świadomość tego, że tak naprawdę czekam, aż ktoś przejmie inicjatywę. Wskaże mi co powinnam zrobić, abym mogła się dać porwać z prądem.
Wiem też, że gdyby ktoś faktycznie wskazał mi cokolwiek co zrobić powinnam, to z całą pewnością poszłabym w zupełnie odwrotnym kierunku, tylko po to, żeby mu pokazać jak bardzo jestem niezależna.
Cały problem polega na tym, że do niezależności to mi daleko. Czuję się zdezorientowana i zagubiona we własnych pragnieniach, zbyt szybko wybiegam w przyszłość i zbyt wiele uwagi poświęcam na to co nie ma w tym konkretnym momencie znaczenia.
Stresuję się. Sama się nakręcam. Przepełniam się bezsensownymi wizjami przyszłych wydarzeń, do których jest zbyt daleko.
Karuzela wątpliwości.
Sama muszę z tego wybrnąć. Wiem, że to tylko kwestia pierwszego kroku. Bo zawsze kurwa chodzi o ten pierwszy jebany krok.