Zgorzelec.
Po prawej SU46-012 z osobówką Węgliniec - Zgorzelec na haku, marznie pewnego grudniowego popołudnia, po przyjeździe do stacji docelowej.
Po lewej natomiast odpoczywa RegionalExpress relacji Dresden Hbf - Zgorzelec w postaci 612 604-9, któremu osobiście jestem wdzięczny za przewiezienie mnie przez granicę :)
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Właśnie, co bardzo mnie zaskoczyło mama mojej Karoliny, mieszkająca na stałe za naszą zachodnią granicą zaprosiła mnie na "po świętach" do siebie. Od zawsze twierdziła, że ja i jej córka to będzie idealne małżeństwo, no i zanosi się że nie będzie...
Zatem tak myśle... skąd to zaproszenie i co se babsztyl o mnie przypomniał.
Mało ważne, myśle.
Zebrałem się.
Pojechałem.
Na miejscu nuda aż rozwiewa na prawo i lewo.
Ładnie mieszka.
Dobrze żyje.
Nuda.
Polka, nawet zgermanizowana na co dzień, parszywym karpiem w święta częstuje.
Trudno.
W Niemczech drogo.
Nuda.
Ale.
W tej nudzie całej, jest, jak zawsze jakieś "ale".
Otóż bliższa mi według niej samej (i od dni kilku tego faktu nie zatre) i rzeczowego obiektywizmu, mama koleżanki mej, ma tam na miejscu sąsiadke, tak mówiła. Niemkę.
Jak zostało mi oznajomione, na imię ma Inge i przyjdzie żeby... no właśnie nie powiedziano po co. Ale przyjdzie. Dziwnie, myśle.
Przyszła.
I tu opowieści tej wtóruje, drugie "ale".
Niemka ale... jak nie Niemka.
Słowo daję.
Szczupła.
Wysoka.
Czarne, długie włosy.
Niebieskie oczy (mniam!)
Piękna szczupła figura.
Duże piersi.
Zjawiskowo fascynujący uśmiech.
Zjawiskowo fenomenalnie kobieca!
W:
Czarnych garniturowato sprasowanych spodniach z pomarańczowym paskiem.
Białej koszuli
Butach
Na:
Obcasie.
Myślę, "No takich nigdzie nie było".
Rękę podała, siadła i coś tam o zakupach rozmawiały chwilę dłuższą. Na siłę z pomocą opatrzności bożej wciągnięto mnie w rozmowe, co robie, gdzie, z kim, po co, i dlaczego. Babskie ględzenie. Ogólnie, o dupie marynie. Inge zabrała się i poszła zapraszając na 19:30.
19:20. Wyszliśmy, kawałek przeszliśmy (jakieś 3 domy mijając) i 19:30 dotarliśmy. Po co tak na godzinę równą, tak wedy myśle?
Dzwonimy, otwiera, zaciekle przeprasza, że bałagan i nieład.
Wchodzimy.
Jak na złość, żadnego bałaganu, czysto, równo, że aż się świci.
Czarne meble, stoły szklane, dywany, jak już są, to także ciemne. Dużo złotych no... złoto wyglądających ozdób, i świeczniki (ja mam w domu 2 - tam było ze 40). Ogólnie żadnego kiczu (nie to żebym Niemców, o kicz podejrzewał)
Siadamy, bo jedzenie Inge zapowiedziała.
I co?
Ta sama parszywa ryba.
Tłusty, kauczukowany, ościsty, cuchnący, smażony karp!
Pytam. "To Niemcy karpie jedzą?"
Inge. "Jedzą! Lubią! Dobre i smaczne!"
Pytam "Co jeszcze Niemcy jedzą?"
Inge. "Różnie, inne ryby też jemy"
Patrze kątem oka na mame (już zdaje się byłej) mojej przyjaciółki.
Żre trzecią rybę! Wściekły byłem. Do tego był sok pomarańczowy. Gdyby nie winogron (który musze ostrożnie jeść, bo czyści) to, nie wiedząc co zrobić, chyba bym się zabił. Później okazało się, że przyszła na świat (Inge) 19.09.1985r. czyli tak jak ja (o zgrozo!). Zaczęło się wiązanie tych faktów, że to coś znaczyć musi. Musi.
Mówie, rówieśnikami jesteśmy.
Wrzask. Nie! To coś znaczy i to nie jest rówieśnictwo.
Głupie baby...
Okazało się, że rodzice mieszkają gdzieś w Nadrenii, że ona tu (w Hamburgu) żyje sama, studiuje, ma stypendia jakieś potężne, pracuje w firmie która robi rachunkowośc dla firm (tak zrozumiałem), okazało także że to BMW które tak mi się podobało to nie sąsiada a jej.
Ją z kolei zachwyciło to, że ja mam swoje pasje i że je realizuje (dziwne), że nie farbuje włosów (dziwne) że nie mam samochodu (dziwne!) i że ogólnie jakiś taki normalny jestem (bardzo dziwne, bo co jak co, ale normalny nigdy nie byłem).
Zaprosiła (Inge) na "po nowym roku".
Pojechać?
Nie składam życzeń bo nie mam nastroju aby szczerze komuś czegoś dobrego w tej chwili (co podkreślam) życzyć.
Takie życzenia na odwal się są jak "dzień dobry", "Sory", "Kurwa" i "Ała" czyli reakcyjne, nie przemyślane, czyli puste. Chociaż może lepsze takie niż żadne. Jak myślicie?