Wcale nie lubię mojej podświadomości. Nieustannie działa sprzecznie ze mną. Swoją drogą sny to naprawdę ciekawa opcja. Nigdy nie wiem, czy to jest to, czego bym chciała. Czy może jednak to po prostu jakiś nicnieznaczący wymysł mojej pokręconej wyobraźni. Budzę się rano i mam to w głowie. Najgorzej. Najgorzej, kiedy męczy mnie to cały dzień. Sen to sen. Kończy się kiedy się budzę i tyle. I tak powinno być.
Za dużo analizuję. Za bardzo się przejmuję. Wiem. Wszyscy mi to mówią i sama to dobrze wiem. Co z tego, jeśli nie potrafię tego opanować? Prześwietlam Cię. Rozkładam na części pierwsze, jak rower w dzieciństwie. Kiedy coś mi się nie udaje to denerwuję się, jak małe dziecko i się poddaję. Nie tak do końca, bo za chwilę, a czasem na drugi dzień, czy nawet tydzień, wszystko wraca. Zadaję sobie miliony pytań. W mojej głowie ciągle przenika przez wszystko myśl o Tobie. Takim sposobem uzależniam się od rozbierania roweru i składania go z powrotem. Tak jak w składaniu przed chwilą rozkręconego roweru, tak i w tym brakuje kompletnie jakiegokolwiek sensu. Co z tego? Zaczynam lubić gubić się w bezsensie. Tak stwierdzam, bo coraz częściej mi się to zdarza.
Bądź jasny. Miej, proszę, maksymalnie dwie części, które poskładam tak szybko jak duże puzzle z prostym obrazkiem. Tylko teraz pytanie... czy wtedy tak samo byś mnie intrygował? Puzzle czy rower?
Rower. Zdecydowanie. MÓJ ROWER.
Piszę bez ładu i składu. Myślę podobnie. Zaczynam podchodzić pod prosty układ kobiety złożonej. Nieciągłej. U której granice nie istnieją i nie da się określić jej monotoniczności, a jeśli nawet to już na pewno nie będzie to kobieta STAŁA. Moją dziedziną jesteś Ty, a zbiorem wartości zbiór tych bezsensów w mojej głowie.
Uciekam w funkcje i ciągi, bo przecież muszę. Bo przecież jutro kolokwium.