Ode mnie dla Was.
Z Twojego listu wypadł kwiatek. Potoczył się po drewnianej podłodze z gracją. Biały kwiatek. Biały kwiatek miłości toczy się niezdarnie po mojej drewnianej podłodze. Jest nadzwyczaj delikatny, jasny i aż boję się go dotknąć. Nie chcę oderwać mu nawet najmniejszego kawałeczka. Teraz jest idealny. Od Ciebie. Twój. Idealny. Oczarowana wpatruję się w jego nadal idealne kształty. Sekunda po sekundzie studiuję jego strukturę. Kontur po konturze. Nie jestem w stanie nic zrobić. Po prostu patrzę. Myśli gdzieś uciekły. A ja patrzę. Im dłużej patrzę tym wyraźniej słyszę, jak mówi o Tobie. Zamykam oczy, wsłuchuję się i zaczynam widzieć i Ciebie. Twoje idealne kształty. I studiuję je. Sekunda po sekundzie. Kontur po konturze. Ale nie dotykam. Patrzę. Nie potrzebuję dotykać żeby się Tobą napawać. I tak bawię się z myślami, kocham Cię moim ślepym wzrokiem wpatrzonym w jakąś ciemną otchłań moich oczu. Chcę żeby trwało to wiecznie. Przez na wpół otwarte okno wpada do mojego pokoju lekki podmuch wiatru, przyjemnego i delikatnego jak maleńkie rączki niemowlęcia. Kwiatek powoli się unosi, miękki puszek w tak rzadkim powietrzu. Ten lekki powiew wiatru sprawia, że kwiatek ląduje na moim sercu. Na moim twardym, ukrytym głęboko sercu. Mimo tylu warstw dotyka mojego najważniejszego i niezbędnego mi do życia narządu, który dzieci widzą jako dwa prawie półkola połączone w środku. Czuję ciepło. Ciepło Twojego dotyku. Impulsy nerwowe rozchodzą się tak wolno, że zaczynam wyraźnie czuć ich wędrówkę! Te pieprzone zastawki w moich żyłach (o których nie napisałam nic na dzisiejszej maturze) otwierają się najszerzej jak mogą, a krew płynie najszybciej jak potrafi, zwalnia i powoli dociera do mózgu. Błogi stan. Otwieram oczy. To był sen. Zamiast kwiatka, na sercu leży moja ręka złożona palec przy palcu jak najbliżej można. Jeśli to jest 'wieczny odpoczynek', o który modlą się ludzie... to jestem pierwsza w kolejce po niego!
Póki co... Boże, daj mi żyć szczęśliwie, z tym maleńkim kwiatkiem w dłoni i uśmiechem na ustach.