Wczoraj pierwszy raz od dość dawna miałam naprawdę dobry dzień. Od 6:00 do 22:30 wszystko było super. Wstałam rano i mimo nie wyspania miała dobry humor.
Pojechałam do dietetyka. Ważę 56 kg, czyli od mojej najgorszej wagi schudłam 14 kg. Zostało mi już niewiele do wagi, którą ostatecznie chcę uzyskać.
W nagrodę dla siebie, poszłam na kawę. Wzięłam moją ulubioną- latte o smaku róży z białą czekoladą. I z nią pojechałam na uczelnię.
Na uczelni oglądaliśmy film o dzieciach z ADHD. Później miałam mieć półtorej godziny przerwy i seminarium magisterskie, ale mój promotor odwołał zajęcia, więc już po 12 byłam w domu.
Później zamówiłam sobie spodnie. Czekałam ponad miesiąc na pojawienie się mojego rozmiaru.
Popołudniu pojechałam na trening. Po drodze zajechałam do sklepu, żeby kupić picie, a przy okazji kupiłam błękitną teczkę na różne moje notatki. Taka pierdoła, a cieszy, przede wszystkim, dlatego że jest w moim ulubionym kolorze.
Na treningu też wszystko było super. Przygotowujemy choreografię pokazową, która zapowiada się świetnie. W tamtej chwili miałam dużo motywacji, która od jakiegoś czasu omijała mnie szerokim łukiem.
Wieczorem wróciłam do domu, wzięłam kąpiel i skończyłam czytać książkę, która okazała się świetna.
Niby nie działo się nic szczególnego, ale cieszyłam się z tych drobnych rzeczy.
Brakowało mi tylko ramion mojego M.
Lecz kiedy o 22:30 napisałam, że o tej godzinie już chyba mogę stwierdzić, że ten dzień był udany, wszystko zmieniło się o 180 stopni. Jedna reakcja, a mój dobry humor zmienił się w łzy. Płakałam chyba do 1, później zasnęłam na mokrej poduszce...