"Myślę, że czasem można chcieć już tylko, żeby coś się skończyło, obojętnie jak."
I coś w tym jest. Bo ile to może trwać? Nowy Rok, a wszystko po staremu.
I do tego doszłam do wniosku że przestaję lubić Sylwestra - albo po prostu nie może być Cię w pobliżu.
Chyba czas na kolejną małą ucieczkę w pracę. Może w marcu?
"Może w tym tkwi cały sens i cel bycia, żeby móc czasem tak po prostu i zwyczajnie nie być.
Może o to chodzi w odpoczynku, w leżeniu w trawie czy na plaży - nie o to, żeby zebrać siły, dać wytchnienie mięśniom i głowie,
ale o to, by sobie chwilę poniebyć."
A on? Pojawia się, robi burdel w głowie, rodzi nowe nadzieje i co? I znika.
I tak 7 lat to wszystko się zapętla. Nie wie czego chce, a ja nie wiem na co czekam.
Cała idiotyczność tej sytuacji zaczyna mnie już bawić, bawi mnie moja naiwność i niekończąca się nadzieja.