ochydnie, obrzydliwie, paskudnie i wstrętnie.
Niemogę na siebie patrzeć.
Kto by pomyślał że jest mi tak żle.
Od kąd pamiętam ledwo wytrzymuję.
Czasem jest do zniesienia i wtedy wydaje mi się że jest wspaniale.
Z pierdół i małych rzeczy robie wielkie halo i cała aż się trzęse w uniesieniu.
to takie złudne. Mam doś ciągle się oszukiwać że jest okey jak jest wszystko takie pojebane.
Wszystko jest chore, z drugiej strony ja nienawidze normalność, jak coś jest zwykłe
to jest feee.
zawsze sobie taka będę, nie umiem się zmienić, mogę tyklo udawać, grać,
zdrowe dziecko, to mnie napawa większą odrazą do siebie.
Co z tego że wiem to i tamto jak nie umiem tak zyć.
Błagam tylko o szczęście ;(
o prawdziwy uśmiech...