Chciałabym móc potrafić złożyć myśli w jedną całość, ale nie potrafię. Wszystko nagle, w takich momentach staje się skomplikowane, a może i jeszcze bardziej, niż wydawać nam się mogło. Kumule się każda emocja, a tym samym boli trzy raz mocniej, niż zazwyczaj.
Noce są najtrudniejsze. Walczę że samą sobą, wyrywając włosy z głowy, próbując wyrwać żebra. Cierpię. Łzy są słonce, tonę w ich morzu. Skulam się, by zaznać kolejną falę bólu. Jakby opętana, próbuję przetrwać. Ale wiem - przegrywam za każdym razem. Nie mam na tyle siły, by kolejnej nocy wygrać, lub chociaż ukryć się, pod maską złudnych uczuć. Stałam się cyniczna. Stałam się narcyzem. Zmieniłam się, wraz z każdą chwilę odczuwam brzmienie na mym sercu. Jestem bardziej wrażliwa. Często jestem smutna. Tak po prostu.
Ale w zasadzie to, na jaką cholerę wracam do przeszłości - tego co było i już nie wróci. Chwile, spotkania, dotyk i pocałunki. Nie ma ich i nie będzie. Pamiętam, była wtedy upalna noc. Siedziałyśmy pod latarnią na ławce i dobijała godzina czwarta nad ranem.
Pocałowałam Cię.
Poznajemy nowych ludzi, a wiosną kwitną nowe miłości. Krótkotrwałe, niestety. Boli mnie fałszywość ludzi. Boli mnie to, jak mogę być tak naiwna, a mimo to, jak mogę tak szybko się zakochiwać? To bez sensu. Zachodzę chyba w rutynę. I to chyba nie minie, nie zdołam siebie zmienić. I nastawienia do miłości. Miłość, tylko jej jestem wierna. Ale często ucieka. Chwile przed Jej złapaniem przeze mnie.
Chciałabym minąć kolejne tygodnie, a może miesiące. Jest lepiej, a zarazem gorzej. Muszę przeczekać to. Dam radę. Zapadnijmy w kolejnym, niewielkim kłamstewku. Zaśnijmy i obudźmy się wciąż z tym problemem.
Nie łatwo jest się (od)kochać.