"Dopiero żyć zaczniesz, gdy umrzesz kochając"
To już rok...
Jestem specyficzny, potrafię a przynajmniej potrafiłem okazywać uczucia dosyć dojrzale i namiętnie a przy tym zachowuję się często jak gówniarz. Zdarza mi się przestać panować nad tym co mówię lub robię a później tego żałuję, jednak stać mnie by sie do tego przyznać i spróbować naprawić. Ze mną trzeba nauczyć się żyć, nie dziwie się, że 2 kobiety na których mi zależało zrezygnowały bo wybrały stabilniejsze życie niż towarzyszenie mi w moim stylu życia. Bo na pewno zależało mi na obydwu, dzięki drugiej nie myślałem tak o wcześniejszej bo w pewnym sensie ją przypominała swoją troską i bliskością. Ale tylko przypominała, nigdy by jej nie dorównała i teraz to wiem. Jeśli kednak DZISIAJ mija rok od rozstania a ja nadal myślę o kobiecie z którą byłem najdłużej w życiu bo 2 lata, tęsknię i tak często w snach czuję jak mnie przytula a po obudzeniu ryczę jak dziecko to ja kochałem w życiu tylko raz. Moje życie to ciągła walka nie z samotnością tylko z brakiem najbliższej mojemu sercu dziewczyny, którą pokochałem jak nikogo innego i obiecałem być zawsze obok. Próbowałem zastąpić ją kimś innym, próbowałem zacząć od nowa coś zupełnie innego, czasem nawet wierzyłem, że to może się udać. Raz nawet wydawało mi się że jestem szczęśliwy. Nic z tego. Kiedyś powiedziała mi, że szczęścia nie wolno uzależniać od drugiej osoby. To na pewno prawda, szczęście trzeba umieć dzielić z drugą osobą. Ja umiałem tylko z nią. Przy niej czułem radość ze wszystkiego co robie i wiedziałem, że wszystko ma sens bo mamy siebie. Nawet nie wiem co u niej. Mam tylko nadzieję, że wszystko u niej dobrze. Że jest zdrowa, kochana przez swojego faceta, dobrze jej idzie na studiach i ma wsparcie w rodzinie. Jeśli tak jest to wszystko jest tak, jak być powinno... Nie, nie jest. Nie jest bo kurwa ja ją nadal kocham, mam gówno w głowie i strasznie się boję że sobie z tym nie poradzę. Przeżyłem rok bez niej. Przetrwałem. To dobre słowo. I wiecie do czego wam sie przyznam? Spotkałem się z wieloma dziewczynami w ciągu ostatniego roku. Z kilkoma spotykałem się dłużej, próbowałem się zaangażować. Próbowałem żyć normalnie. Dwie powiedziały mi, że się we mnie zakochały a ja powiedziałem im, że je kocham. Jestem tchórzem bo tak nie było. Bardzo chciałem się zakochać, jeszcze nie dawno myślałem, że na prawdę kocham inną kobietę, ale nigdy nie poczułem czegoś tak mocnego jak do tamtej dziewczyny. I nie poczuję. Czuje jak obumieram każdego dnia coraz mocniej. Podczas ostatniego roku osiągnąłem kilka celów, które sobie postawiłem. Kurs, praca w ulubionej branży, zawody. Dlaczego? Bo tylko to mi zostało bym sie jakoś trzymał, do czegoś dążył, nie zwariował i nie zrobił głupstwa. Moim celem nadrzędnym był ślub i dzieci z nią. To był cel życiowy, ponad wszystko, marzenie totalnie największe, najważniejsze. Nikt nie widzi moich łez bo je ukrywam, nikt nie słyszy mojego płaczu w pokoju bo zamykam drzwi. Mamy nie martwie, niech myśli że sobie radzę. Piszę to tu bo zacząłem tu być dzięki niej. Bo tu wstawiałem wspólne zdjęcia i chwaliłem się nią wszystkim dookoła. Bo byłem z niej dumny. Tu także wylewałem swoje żale bo większości z Was nie znam osobiście a nie potrafię tłumić tego w sobie. To mnie rozrywa od środka. Mam dosyć tej walki...
https://www.youtube.com/watch?v=eBItb_J7vTg