Zagubiony w sferze faktów.
Gubiąc sens dobrego taktu.
Startując z marszu.
Unikam zbędnych kontaktów z otoczeniem.
Niby to proste jak pierdzenie,
Lecz kolejne stwierdzenie poprzedniemu zaprzecza.
Próbując coś zmienić, jak na ulicznych wiecach.
Osób niezadowolonych, osób zbuntowanych,
Bo każdy patrzy na świat w platynę ubrany.
Mówią, że to tani trik, pic na wodę.
Lecz zamiast pracować, lepiej czekać na gotowe.
Ma być gotowe, będzie.
Bez kompromisu, bo na psy zszedłby trud przyłożony do zapisu,
Obserwacji, relacji.
Jak los bywa niesmaczny,
A świat, cóż, zawsze miał tajemnice.
Konsekwentnie krzywiąc w oczach własne odbicie.
Już na nic nie liczę, gdy problem sięga zenitu.
Gdy upadek, nadaje kompozycji tytuł.
Kiedy konsekwencje zgrzytów odbijają się w uczuciach.
Jedno co wiem, nikt nie ma wtedy wyczucia.
Idąc do celu po trupach, ludzie nie zrobią przystanku,
By za Tobą się obejrzeć.
Masz to jak w banku