Chyba pierwszy raz w życiu mam tak, że nie zajrzałam tu wtedy kiedy miałam kryzys. Zazwyczaj tak jest. Jak trwoga to do Boga, no a w tym przypadku-na emigracji-można przyjąć, że w sytuacji zupełnej bezradności photoblog mógłby zostać moim Bogiem. Na szczęście tak się nie stało ;). Czemu na szczęście? Bo na szczęście zacisnęłam mocno zęby, w duszy co 5 minut powtarzałam sobie don't give up, don't give up, a w słuchawkach leciał nigdy nie nudzący się małpa i tym oto sposobem udało się! Przetrwałam kryzys, ale mówię Wam było mega ciężko. Za to teraz jest zajebiście móc pisać o tym, że jest pięknie. Bo jakby nie patrzeć jest. Najpiękniejszą rzeczą na dzień dzisiejszy jest budzenie się koło Żuchwy, już mniej piękne jest to, że ja wstaję do roboty, a ona sobie smaczne chrapie do 12, ale dla samego widoku jej słodkiego ryjka warto wstawać tak wcześnie, uwierzcie warto! I tak to np. wczoraj ubierałam się raniutko, na prawdę starałam się być cicho i tu nagle Żuchwa się zrywa i mówi pół przytomna: "Co Ty tam teraz za porządki robisz, nie masz kiedy tego układać?" I jak tu jej nie kochać? No nie da się, bez kitu. Cieszę się, że tu jestem, głównie ze względu na nią, bo ogólnie Irladia średnio przypadła mi do gustu-póki co. Co nie znaczy, że jest mega chujowa, bo jest całkiem spoko, ale wydaje mi się, że po prostu nie dla mnie. Kolejną rzeczą, ktora jest piękna do 24 dzień sierpnia-kocham tą datę i z niecierpliwością odliczam dni! Tego otóż dnia wracm do domku, coooo mnie bardzo bardzo cieszy, ponieważ tęskne przeogromnie. Wiecie co? Dopiero teraz, tutaj zrozumiałam Madzindę w 100%. W sensie, że dopiero teraz pojęłam jak jej jest chujowo, będąc tu samej przez cały rok, gdzie ja już po miesiącu marzę o Kwidzynie. Współczuję jej strasznie. Stąd też kolejna piękna rzecz, a raczej marzenie, które myślę można spełnić. A mianowicie kupienie jej biletu do Polski, na kilka ostatnich dni wakacji. Mogę sie tego podjąć, ale wszystko zależy od Niej. To wcale nie jest takie łatwe, wiem wiem. Ale jak się chce, to kurwa można! I ja jestem tego żywym przykładem! Tak więc 24go majewska come back, miejmy nadzieje razem z Żuchwą i ostatni tydzień wakacji jest nasz! M e l a n ż, bejbe:). Apel do wszystkich moich smerfów, przygotujcie się ]:->.
O czymś jeszcze chciałam pisać, hmm. A wiem. P r a c a, bo przecież także po to tu przyjechałam. Tak, mam. Generalnie po rozniesieniu miliona CV, w milion miejsc stwierdzam, że podczas wakacji 2010 w Cork nie ma pracy. Na szczęście (jeszcze z tydzień temu napisałabym niestety;p) znalazłam cokolwiek. Jestem pokojówka (niczym J.LO na Manhattanie) w 4 gwiazdkowym hotelu. I teraz proszę zamknijcie oczy i przypomnijcie sobie jak zazwyczaj wyglądał mój pokój, macie to? To teraz wyobraźcie sobie, że dzień w dzień sprzątam pokoje, niemożliwe? A jednak;p. Na początku była masakra, ale do wszystkiego da się przyzwyczaić. Do 24go zostanę mistrzem housekeeping'u, mówię Wam. Pewnie myślicie, że jak wrócę stan porządku mojego pokoju ulegnie zmianie. Szczerze? Wątpię w to, ponieważ po 2 miesiącach sprzątania zapewne będę chciała odpocząć od tego;p chociaż nigdy nic nie wiadomo. Miałam też jakiś tam trening kelnerski, żeby w razie potrzeby wskoczyć na kilka dodatkowych godzin jako kelnerka, ale narazie nic się nie dzieje, więc nie jestem potrzebna. Za to na housekeepingu jest bizi w chuj, dziś ciągnęłam 4 dzień z rzędu i pobiłam swój rekord 18 pokoi;o, umieram ze zmęczenia! Jutro na szczęscie mam off'a, ża to sobota i niedziela znów. W sumie dobrze, godzin sobie nastukam;).
Niestety muszę kończyć, ponieważ mój czas korzystania z laptopika dobiega końca-tak to jest jak mieszka się z kilku osobową rodzinką, a nie sama z mamą;p hehe:D
3majcie się ziomuśki!
T ę s k n o ! Ale jeszcze tylko 25 dni:)