Przeskakuję w myślach różne światy i odległości, siedząc nad laptopem i kubkiem z kawą. Powraca do mnie wciąż to samo, dobrze mi znane, pytanie. Tego wieczora rozbudzone przez przeczytane książki i artykuły, urwane dawno rozmowy, projekcje przyszłości. Meandruję między własnymi wyobrażeniami a światem czytanych tekstów. Między słowami ludzi dla mnie ważnych i ludzi mi bliskich. A to natarczywe pytanie znowu powraca. Czym jest inteligencja? Jaki sposób myślenia, jaki rodzaj umysłowości mnie określa? Potrzebuję odpowiedzi, bez której nie zrobię ani kroku na przód. Moja odwaga już się roztapia, a zapasy dobrej wiary powoli się wyczerpują. Nie ma takich słów, które byłyby w stanie zatrzymać mnie przy dobrym o sobie mniemaniu, słów które mogłyby mnie oswoić. Potrafię dużo od siebie wymagać i ciężko pracować, ale coraz częściej nie mam do tego zapału. Moje teksty zawsze są jedynie wprawkami do czegoś większego, bardziej uporządkowanego, co nigdy nie nastąpi.
Jest we mnie coś, czego nie mogę ukoić. Coś, czemu nie mogę sprostać. Bywa, że przez długie miesiące to coś milczy, przykryte nawałem obowiązków. Ale zawsze wraca. Moja skorupka, przez chwilę otwarta, znowu się w sobie zasklepia. Znowu milknę, wycofuję się, rezygnuję, umykam. Tak trudno mnie oswoić; czas nie działa na moją korzyść. Odwracam głowę od zmuszających do myślenia, zwartych i pięknych wykładów o literaturze Cortazara, od recenzji Tomasza, która zostawia mnie zachwyconą i zawstydzoną tym zachwytem. Chcę od tego uciec, ale wiem, że za kilka godzin będę upatrywała w tym schronienia. Taka przy tym mała, nie potrafię wydobyć z siebie słowa.