Jak gdyby nigdy nic, tak nagle, znów. Jesteśmy chochlikami nocy, niewinnymi, splamionymi winami poprzedniopoprzedniego lata, zakłopotanymi, zadziwiająco spokojnymi, wspominającymi. Siadamy przy stole, patrzymy, mówimy, zamiatamy podłogę na pół. Cisza.
-Dziś widzimy się po raz ostatni.
Czekam. Patrzę jak się rehabilitujesz, tłumaczysz, wyjaśniasz, nie wierzę. Tak naprawdę trochę wierzę, reszta wylatuje drugim uchem. Nie zastanawiałem się, co Ci powiem, jeśli zgodzisz się ze mna porozmawiać ten ostatni raz, mówisz. Też nigdy o tym nie myślałam, odpowiadam.
Dlatego właśnie wspominamy, wywołujemy obrazy miłe, milusie, miłosne. W tej chwili ukryty jest ważniejszy
proces, nasza wspólna droga, która kiedyś rozeszła się w dwie różne strony, teraz nagle się krzyżuje. Krzyżuje się tylko na tą jedną chwilę, ostatni raz.
Mówisz o mnie pięknie, anielskie słowa, a ja chciałabym, żeby były prawdziwe. Bronię się i nie przestaję kontratakować, spokojnie ciskam diabelskimi porównaniami, ukratkiem wspominam sytuacje niemiłosierne, zupełnie bez skutku.
-Wiesz przecież, że teraz to już nie ma znaczenia.
Doskonale o tym wiesz, tylko dlatego ta chwila może trwać, bo klamka zapadła. Słucham jak opowiadasz i kątem oka dostrzegam w Twoich słowach głębsze znaczenie - to, którego kiedyś pragnęłam najbardziej na świecie. Niespodziewanie powraca moja wiara w ludzkość, niczym syn marnotrawny, szczęśliwy, przeprasza za nieobecność. Klamka zapadła, choć tak naparwdę jeszcze mogłam zmienić ostateczną decyzję, teoretycznie miałam wybór.
- Już czas.
Wstajemy, sprzątamy na stole, stajemy na przeciwko siebie. Cisza.
Otwierasz i wskazujesz ręką drzwi. Może i jestem skurwysynem, ale nigdy nie zabraknie mi kultury, żartujesz.
Wychodzimy. Bogu dzięki jest jeszcze ciemno. Możemy pozwolić szczęściu na łzy .