Tak strasznie długo mnie tu nie było...
Minęło trochę czasu i ogrom rzeczy uległ zmianie.
Ciągle ulega...
Zmienia się nie tylko to, co mnie otacza, ale, przede wszystkim, przekształca się moje wnętrzne.
Nie potrafię stwierdzić, w którą ze stron - dobrą, czy złą.
Życie to jedna wielka niewiadoma, wszystkie przełomowe momenty są wynikiem przypadku.
Dzisiaj, pisząc to, mam za sobą zamkniętych wiele etapów życia - beztroskie lata liceum, zdaną maturę, poszukiwanie pierwszej pracy, wiele zakończonych przyjaźni i znajomości, które jeszcze dogasają, ale lada dzień po prostu się skończą...
Niewiele jest tych dobrych rzeczy, ale chyba właśnie taki urok mojego życia i podstawowy jego cel - dostrzegać sens w sprawach przyziemnych...
Czasem się zastanawiam, gdzie dokładnie miał miejsce ten przełom, od którego zmieniło się wszystko.
Kiedyś miałam grubą skórę, wszystko po mnie spływało.
Pociski, które były kierowane do mnie zaledwie drasnęły moje powłoki i przelatywały, nie czyniąc przy tym żadnej krzywdy.
Nie wiem, czy była to zwyczajna dziecięca beztroska,
czy niebywała siła, którą dawali mi ludzie, których miałam wokół siebie i którzy mnie kochali.
Ta miłość napędzała wszystko.
A potem Ty, drogi Tato odszedłeś i jakaś ściana pękła,
maska opadła, odkrywając złamane serce i zranioną duszę -
tak dobrze do tej pory skrywane.
Od tego momentu wszystkie strzały kierowane nabierały prędkości i przebijały sie przeze mnie, raniąc wszystko, co było po drodze i niszcząc moją psychikę, osobowość, siłę fizyczną, wiarę w siebie - wszelkie fundamenty, dzięki którym kiedyś potrafiłam istnieć.
Twoja śmierć zaledwie zapoczątkowała to wszystko.
Potem przyszły inne nieszczęścia, a ja nie miałam ani siły
ani ochoty stawiać im czoła.
Jakaś cząstka mnie spoczęła przy Twoim grobie, razem z Twoim ciałem, a ta dziura, która powstała w moim sercu,
zamiast się goić, powiększała się z dnia na dzień,
siejąc zniszczenie we mnie.
Ogromna pustka, której nic nigdy nie wypełni...
Co prawda, po czasie człowiek się przyzwyczaja i w miarę możliwości uczy się z tym żyć...
Nie mam pretensji, że Cię tu dziś nie ma.
Te wszystkie wyznania są swego rodzaju sposobem na oczyszczenie mojej duszy, która co dnia dźwiga ten ciężar.
Nienawiść tylko obciąża serce człowieka, dlatego nie ma jej we mnie, mimo wszystkich upadków, krzywd i blizn.
Minęły zaledwie trzy lata, które są niczym w porównaniu z wiecznością, która nas czeka.
Ten czas wystarczył, aby się zmienić.
Zamiast uśmiechu, wieczna troska wypisana na twarzy.
Oczy też nie te same.
Kiedyś pełne blasku, rzucające iskry.
Dziś spokojne, przepełnione obawą o jutro.
I uśmiech, który nie sięga wyżej niż nosa.
Twarz - kiedyś rumiana i okrągła,
dziś raczej podłużna, blada, z pierwszymi zmarszczkami.
Czas odciska swoje piętno na każdym z nas,
zmienia nasze ciała,
kształtuje relacje,
zmienia rzeczywistość...
ale nie uleczy moich ran,
które stale w sobie noszę...
Nie wiem, czy to wszystko kiedykolwiek się odmieni,
ale nie mogę narzekać.
Wszystko dzieje się po coś.
Ta droga, którą musimy przejść dopiero się zaczyna.
Cierpienia, które musimy znieść mają nas kształtować.
Jesteś tylko perłą w oceanie...
A może aż perłą?
Małym ziarnkiem piasku, z którego ona powstanie.
Piękna, nieskazitelna, niezwykła.
Tylko trzeba ją szlifować.
A każda perła, choćby nie wiem jak wyjątkowa,
rodzi się w bólu,
więc nie mów już, że to wszystko nie ma sensu...