pamiętam hasła do miejsc, w których jeszcze niedawno udawało się nam chować i uciekać od zgiełku, gdzie smakowała nawet zimna kawa. gdzie drzewo, które skazano na wymarcie dawało cień i schron w swojej koronie. historie z książek czytanych w tamtym miejscu stawały się naszym życiem, słowa, które wychodziły z naszych ust miały znaczącą wagę, choć nic nam nie ciążyło poza czasem. nikt już nie odwiedza tych miejsc, choć mamy kod wstępu. a my? nie znamy się, choć kiedyś rozmowy odbywały się bez słów. to ta pozorna dorosłość zmieniła utopię i pozwoliła, aby drogi zamiast się scalać, rozchodziły się na boki, czy to coś w nas, coś na rodzaj chorej dumy i wstydu?