nie chce mi się nic cholernie, no ale trzeba.
chcę wiosnę, picie w plenerze, wychodzenie na fajka bez szczękościsku, spacery, siedzenie na naszej ławeczce, chcę zdjąć kurtkę i hasać tylko w cienkim sweterku i chcę schować kozaki do szafy. jezu, ale ja nie lubię, jak mrozi.
zaopatrzyłam się w białą czekoladę i mleko, także leniwy wieczór z białą czekoladą do picia.
bo kto by się przejmował angielskim czy matematyką ? będę płakać w maju.
mętlik straszny z tymi studiami, patrzę na rekrutacje i nic z tego nie wynika, myślę, że mam jeszcze czas i jeszcze dużo czasu. i ja wiem, że to już nieprawda, no ale wmawiam sobie, nie chcę złapać przez ten rekrutacyjny stres jakiejś dysfunkcji.
więc, nie przejmuję się, póki jeszcze mogę. : )
nie wiem czy to te słońce za oknem, czy wagary w małachu tak mnie fajnie nastroiły. przypomniała mi się beztroska pierwsza liceum. :)