Chciałabym mieć taki humor jak w tym dniu, w tej godzinie, w tej minucie, w tej chwili, w tej sekundzie... Albo nie?
Tak bardzo boję się wykonać jakikolwiek ruch. Tak wiele się cholera zmieniło! Większość pamięta gimnazjum jako najlepszy okres, jeśli chodzi o szkołę. Coś czuję, że ja zapamiętam go jako jedną wielką burzę. Tyle się tego dzieje. Niestety przeważają sytuacje pesymistyczne. Boję się ludzi. Kocham ich, a jednocześnie boję. Boję się tej oceny, którą jednocześnie olewam. Boję się tego, czego bać się nie powinnam, bo boję się samej siebie. Boję się tego potwora, który mną zapanował. Chciałabym nie uciekać, nie tracić uśmiechu. Jestem uzależniona od ludzi. Dobrze, a zarazem źle się czuję w tłumie. Nie ma ze mną teraz kogoś, komu mogłabym w pełni zaufać, a więc i ja się boję. Strach przed porażką? Ale jaką? Boję się popełnienia błędu? Czy raczej dobrego kroku? Chce się wiązać z ludźmi, ale jednocześnie chce ich unikać. Bo to cholerne niezdecydowanie!
Wbrew cholera pozorom jestem strasznie wrażliwa! Uwierz, że potrafisz mnie zranić. Jeśli zrobisz to w konkretny sposób. Nawet bezsensowne anonimki niszczą jakiś kawałek mnie. Na szczęście tych kawałków mam dużo. Wychodzi u mnie myślenie w stylu ''Może na serio im przeszkadzam?...'', ''Przecież jesteś super i wiesz, że takich ludzi brakuje! Pjona!'' NA SZCZĘŚCIE przeważa drugie. Ale jednak coś ginie, umiera. Naprawdę nie wiem, co zrobić. Czy zerwać kontakt z tą, czy tą? A może z żadną, ale to po prostu ograniczyć? Ale jak? Przecież na co dzień się z nimi spotykam.
Jeszcze moja choroba...?
Ale są przyjaciele! I to wszystko znika przez jeden uśmiech, jedno spojrzenie ich. Na szczęście.
Dziękuję.
Pjona!