Piszę chociaż kilka słów, innym razem napiszę więcej. Mialam wiele pracy, wiele nauki, także piszę dopiero dzisiaj. U mnie niby wszytsko, jak dawniej, tylko jakoś inaczej, świat jest mniej kolorowy, życie pędzi coraz prędzej... Kiedy patrzę na to wszystko, odechciewa mi się żyć. Powoli tracę wszystko. Nawet osobowość. Dopiero z czasem mogę zrozumieć, czym jest życie i prawdziwa miłość. Staram się pomagać Wam, być coraz bliżej, lecz chyba nie wychodzi mi to zbyt dobrze. Nie chcę już zakładać maski, chcę pokazać, że naprawdę jest źle. Nie, nie liczę się ja, liczycie się Wy. Musi być dobrze, prawda? Życie przekonaniem: 'aby do balu, aby do balu, aby do balu' nie spełnia się. Poddaje się. Może już poddałam? Nie rozumiem świata. Dlaczego musi Wam być tak ciężko? Dlaczego niektórzy tak wiele muszą poświęcić, tak cierpieć, a niektórym wszystko przychodzi tak łatwo? Życie? Mam już dość go. W takim razie nie zasługuję na nic. Tak w ogóle przepraszam za to, że tak długo milczałam. Dopiero teraz zaczynam wszystko rozumieć.
Czasem nam kogoś brak, lecz nie umiemy tego powiedzieć. Serce ma swoje ręce, których rozum nie zna. Obwiniamy innych o krzywdy, które sami sobie wyrządziliśmy. Starajmy się żyć tak, aby nie ranić innych, nie patrzeć na ich łzy. Codziennie muszę patrzeć, jak inni cierpią, płaczą. Najbardziej boli krzywda wyrządzona przez najbliższych... Już nie mogę. KONIEC. Nie mam pojęcia, jak Wam pomóc, co zrobić, abyście w końcu poczuli szczęście i ciepło. Kogo ja oszukuję? Nie nadaje się do niczego. Jedyne co potrafię to użalać się nad sobą. Głownym źródłem cierpienia są wspomniena, przynajmniej moje. Boję się, cholernie się boję angażować, zaufać, powierzyć...nie chcę być znowu oszukana, nie chcę kolejny raz tak bardzo cierpieć, następnym razem już naprawdę nie dam rady, jestem zbyt słaba, taka prawda. Drogi Boże, przepraszam za to, że żyję.
Sukcesem będzie to, gdy spojrzę w przyszłość i nie zapragnę wszystkiego zmienić.
Nie wiem, czy ktoś to przeczyta. Coś musialam napisać.