"Co ja mam zrobić? Czuję się samobójczo, nie mogę ogarnąć swoich uczuć, są ohydne, trzęsę się wchodząc w interakcje z ludźmi, nie ważne z kim. Nie mogę z siebie niczego wydusić, ten wstyd jest tak ogromny. Od razu się męczę. Oczywiście im bardziej mi na kimś zależy, im bardziej chcę, tym bardziej nie mogę, tym bardziej kieruję to do siebie, gorzej się czuję, zdycham, bo nie potrafię wyrazić żadnej emocjii, lub wyrażam je w najbardziej spaczonej postaci. Nie jestem dziecinna ani agresywna. Jestem inteligentna, ale nikt o tym nie wie. Jestem odbierana nie taka, jaka jestem naprawdę. A może taka jestem? Nigdy nie miałam zbudowanego odpowiedniego obrazu mnie samej, Skąd mam mieć pojęcie? I nie mam siły walczyć, zmagać się z tym, bez chwili wytchnienia od popieprzonych myśli, samokontroli i chaosu. Nikt nigdy się mną nie opiekował, nie wspierał, nie wierzył we mnie, nie ciągnął w górę, nokomu nie mogłam na dłuższą metę zaufać i dać się prowadzić. Nie znam trwałości i nie wiem też, jaką drogą iść, czuję, że nie wiem i nie potrafię w zasadzie nic. Więc nie mam dla kogo żyć, istnieć i zmagać się z tym wszystkim. Za jakiś czas znowu przyjdzie moment, w którym poczuję się dobrze, zapomnę o tym wszystkim co dzieje się teraz, zepchnę to w głąb świadomości, żeby za chwilę wróciło ze zdwojona siłą... wciąż i wciąż. Coraz bardziej boję się ludzi i mam odruchy nerwicowe. Mimo, że to wszystko nie moja wina, od zawsze kieruję złość i inne toksyczne emocje do środka, obwiniam siebie. Nie daję rady sobie niczego przetłumaczyć, ale jak mam to zrobić? Silne zwątpienie pojawia się niezależnie ode mnie. Potrzebuję kogoś, kto mi pomoże, ale jak zwykle nikogo takiego nie ma. Nie ufam nikomu, wiem, że każdy po chwili mnie zostawi, ale nie mam prawa od nikogo niczego wymagać. Jedyne osoby, które mogły mi zapewnić wsparcie, to oni. Niech nikt ode mnie niczego nie wymaga, wymagam od siebie miliona rzeczy, i rzygam już tym wszystkim. Jednocześnie nie potrafię wykorzystać żadnej z moich zdolności i tkwię w tym gównie. Każdego dnia nie potrafię skierować myśli na cokolwiek, nie umiem wytrwać w niczym choćby chwili, generalnie nie czuję, że żyję, że w ogóle istnieję i, że coś się dzieje wokół mnie. Żyję w swojej głowie i znieczulam się zbyt intensywnie na negatywne oddziaływanie skrzywionej przez moje postrzeganie rzeczywistości. Nie potrafie nawet zrobić niczego dla własnej przyjemności. Potrafię jedynie wzlepić wzrok na godziny w ekran komputera lub spać. Tak bardzo nie chcę ze sobą żyć i tak bardzo siebie nienawidzę. Nie umiem sobie nawet psychicznie pofolgować. Dać sobie spokój, zaakceptować to, oraz fakt, że to nie moja wina i, że to niezależne ode mnie, odciąć się od tego i zaznać na moment spokoju. Czuję go rzadko. Poczułam go na 5 sekund, wrócił niepokój. Boję się, strasznie się boję... "