Nie mam żadnych zdjęć.
Wstawiam sobie byle jakie.
Bo jestem byle jaka i mój nastrój też jest byle jaki.
Ale biorę się pożądnie w garść. Za siebie.
Koniec z tym.
Ciągle coś, ciągle nie tak.
Wkurwiłam się.
Mam ochotę rozwalić jakąś miła główkę o ścianę.
Rozbić lustro.
Zrzucić telewizor z okna.
Czy co tam jeszcze.
Śmieszne, ale zerkając wczoraj w bok zrozumiałam, że patrzę na człowieka, który już zupełnie nic dla mnie nie znaczy.
Człowieka, który zniszczył doszczętnie moją psychikę i pozbawił jakiejkolwiek wiary w miłość.
Który wbił mi nóż w serce i nie martwiąc się o mnie minął i poszedł swoją drogą.