sunęła bezszelestnie kilka centymetrów nad taflą jeziora. w pełnym słońcu mgła wydawała się jeszcze gęstsza. kontrastująca czerń i biel przybrały na sile, przyjemna woń ludzkiej krwi, potu i szmery bijących serc otumaniały coraz bardziej.
jasnowłosa dziewczyna ubrana w zakrawiony biały fartuch. dolna część jej twarzy, szyja i dekolt poparzone kwasem. minimalnie poruszała ustami wydobywając z nich plątaninę nieskładnych zdań, definicji i wzorów chemicznych.
teraz jej stopy przyjemnie muskały źdźbła trawy porastającej zbocza piaszczystych wydm.
ludzki zapach był coraz silniejszy.
zza drzew wyłoniły się trzy postacie. jedna z nich leżała na piasku. jej serce biło zaskakująco szybko.
puls huczał w głowie, w ustach gromadziła się ślina, cienka strużka spływała po brodzie.
dziewczyna rzuciła się w jej stronę. jednak zanim zdążyła zatopić zęby w kruchym bezbronnym ciele, w jej czaszce utkwiło ostrze siekiery.
upadła zlepiając ziarnka piasku brunatną krwią.
maniakalny szept zagęszczał powietrze.
chłopak przycisnął glanem jej klatkę piersiową, wyciągnął siekerę, zamachnął się i kolejna fala stłumionego bólu przeszyła jej ciało.
siedząca trochę dalej drobna brunetka uśmiechając się promiennie wpatrywała się w nią i kiwała na boki w rytmie kolejnych ciosów.