Jest czwarta czterdzieści, niedziela. Starasz się jakoś myśli pozbierać.
Miałeś nie pić, ale na teraz to jedyny pomysł jaki masz, jaki nieraz nie wypalił, teraz też się nie sprawdzi.
Oni mówią - zapomnij to...Ale nie ma ich teraz, oni teraz śpią.
Spod fotela wyciągasz broń i choć nie umiesz strzelać, to strzelisz mu w skroń.
Gówno prawda nic z tym nie zrobisz i choć chciałbyś, jesteś zbyt dobry.
To teraz na zawsze odchodzi, a ty nie umiesz strzelać i nie masz broni.
Jest czwarta czterdzieści, niedziela. Czujesz się jakby było już po, jakbyś już strzelał.
Nowo narodzony strach nienawiść budzi, gotowy na to by swoje dłonie krwią brudzić.
Czy na pewno zemsta potrafi twój gniew ostudzić?
Panie podaj mu dłoń, to on potrzebuje wsparcia.
Bóg nie ma dwadzieścia lat, Ty może mniej może więcej.
Nieważne, chwyciłeś cierpienie goniąc za szczęściem, tylko do siebie możesz mieć pretensje.
Twój wybór, twój ból, ponosisz konsekwencje.
Teraz stoisz pośrodku niczego sam. Brak ci nadziei. Nie masz klucza do czasu bram.
Popełniłeś zbyt wiele błędów. Ja miałam zbyt wiele argumentów.
Strach przed utratą kogoś szczerą miłość rodzi. Kochaj ją gdy jest przy tobie i kiedy odchodzi.