Nie mam tu zdjęć, więc będzie bokeh (tak, ja robiłam, tylko musiałam zapisać sobie z mojego normalnego fbl). Mamy 2012, ale w sumie co z tego? Nic się nie zmieni. Nic, co warte jest uwagi. Po prostu wszyscy jesteśmy o jeden rok starsi, o jeden rok mądrzejsi, jeden krok bliżej śmierci. To tylko jeden głupi rok, w którym wszystko powinno milion razy robić obrót o 180 stopni, ale nie zrobi, przynajmniej nie dla mnie. A nawet jeżeli, to ja nie chce miliona razy. Jeden mi w zupełności wystarczy. Chciałabym jeszcze raz, ostatni raz, popatrzeć na złe i dobre strony 2011 i określić, czy ten rok naprawdę był tak fatalny jak mi się wydawało do tej pory. Chce mieć ten rozdział zamknięty i przypieczętowany. Chce mieć to za sobą, naprawdę, nie chce już do tego wracać, NIGDY. Okej, zacznijmy więc od dobrych chwil 2011, bo chyba łatwiej mi będzie je wymienić. No więęęc tak, 2011 zaczął się fajnym Sylwestrem, którego muszę tu wymienić. :3 Było wiele fajnych wieczorów z Miśką i Moniką, byłam w Krakowie, u Natt, miałam strasznie dużo faz z Paulą, które strasznie kocham <3, dostałam lustrzanke (och tak, materialistka ze mnie!), zaopatrzyłam się w trzeciego kota - Nutkę (siostra nazywała...) i psa - Fusa, dostałam płytkę TDG - Life Starts Now i wiele innych pierdół związanych z nimi. Początek wakacji też był fajny, taki pozytywny. No i nie mogę nie uwzględnić też tych wielu godzin przesiedzonych z Emosem (chociaż ostatnio bym je zliczyła na palcu jednej ręki, ale cóż..). No i to chyba tyle, z ważniejszych pozytywnych zdarzeń 2011. Może jeszcze bym coś znalazła, ale teraz mi nic nie przychodzi do głowy. Negatywne wydarzenia? Kłótnie. Kłótnie z Natt (ojojojj DUŻO), z Miśką i takie tam. Nawet z Emosem, bu :<. Siostra, nawiedzona. Kurde, jak ja z nią wytrzumuje pod jednym dachem? Czasami mam dość tych jej wyzwisk i przepychanek, to jest zwyczajnie chore, a ostatnio znowu się pogarsza. Wiele wyzwisk, ze strony F i takiej jednej klasy z mojej szkoły, ach tak, moja wina, że on jest idiotą i zerwał z Paulą przez sms, obwińcie mnie i całe 10 miesięcy wyzywajcie od szmat i suk, to naprawdę moja wina. Wakacje były beznadziejne. Ciągłe siedzenie w domu i to uczucie beznadziejności. Potem strata Kler, tak zwyczajnie sobie odeszła, zostawiła mnie, jakbym nic nie znaczyła. Czasami myślę, że mogłabym do niej napisać, ale chyba nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Zniszczony aparat, potem zniszczony obiektyw od Nikona, w dodatku ani jedno nie z mojej winy, w sumie, z niczyjej. Ciągłe kłótnie z ojcem, w sumie - po co ja się kłócę z tym nic nie wartym człowiekiem, który ma mnie gdzieś, hm? Kilka pięknych awantur u dziadka i babci - za dużo wódki, ojojoj. No i zdiagnozowana depresja, to chyba najistotniejsze, nie? Ten rok mnie zniszczył, doszczętnie. Nie ma we mnie życia. To całe 44, 13, te wszystkie kłótnie, ciągły stres, wiele wrzasków, brak wsparcia, sny prorocze, koszmary (czyt głównie morderstwa) i inne takie. To mnie zabiło. Nie bez powodu się tnę, nie bez powodu biorę tabletki na depresje, nie bez powodu w ciągu tego ostatniego roku wypłakałam więcej łez, niż przez całe moje życie. Zmieniłam się nie do poznania, czasami bardzo brakuje mi tej Oli z 2010, która potrafiła się cieszyć byle gównem, rly. A teraz nawet Three Days Grace nie pomaga, ani Skillet, a przecież Skillet = wakacje 2010, ten najlepszy okres mojego życia. Czyli jednak negatywny przeważają, prawda? Tak myślałam. Czasami czuje czas, lecący bardzo wolno, wbijający się w moje żyły. Każda sekunda zabija mnie. Więc mogę powiedzieć I won't stay long, in this world so wrong. Nie, serio, I won't stay long, bo nie wiem ile ja jeszcze wytrzymam i dam radę ciągnąć to gówno, jakim stało się moje życie. A nie ma żadnego sposobu, żeby z tego wyjść. "And this kind of pain, only time takes away". Pozdrawiam.
Breaking Benjamin - Dance With The Devil.
| Fotoblog | Last.FM | Aleksandra P. Photography | Blogspot |