Czytalem o Bogu, lecz go nigdy nie spotkałem,
Widziałem za to zło! jakże ja się bałem.
Gdy gromy, lecz nie z nieba!
Jak pociski atakowały...
siedziałem skulony... tyci tyci... taki mały...
Krzyknąłem do Niego, nie było reakcji.
Zlorzeczylem jemu, nie było adoracji.
Gdy zapadła cisza, skulilem się bardziej.
Wyczekiwalem burzy, choć zrobiło się jasniej...
Chociaż jeden promyk, czulem na ramieniu,
Nie przypisywalem go, Jego imieniu.
Odrobinę ciepła przyjmowalem ze strachem,
Lecz wciąż bylo cicho, podniosłem łeb zatem,
Rozgladajac się w wizji, postapokaliptycznego świata,
usłyszałem jego ciche, pytające "tata?"
I pobieglem w stronę głosu, raniąc się paskudnie,
Każda z tych ran ropą, sączy się i cuchnie...
Lecz czasem go widuję, krótko, lecz wtedy żyję!
Połówka mego Serca... a gdzieś druga Bije..
Powinienem był walczyć już za pierwszym razem...
Walcze za drugim, z życiowym zakazem -
- kochania...