Znów budzisz się otulony promieniami gorącego słońca. Bez żadnego pośpiechu wyciągasz obie nogi spod mięciutkiej i ciepłej jak marzenie kołdry, zwlekając następnie całe swoje, jeszcze kompletnie nieogarnięte, ciało i automatycznie podchodzisz do lustra w celu wizualnego zanalizowania stanu, w którym aktualnie się znajdujesz.
Spokojnie zerkasz na kalendarz i dopiero wtedy wszystko w jednym momencie rozsypuje się na miliony kawałków, po czym idealnie zaczyna do siebie pasować powtórnie układając się w jedną całość.
W kalendarzu widnieje wczorajsza data. Nie ma dziś. Dziś już nigdy nie ma prawa nadejść.
I wtedy w pamięci robi ci się niemożliwy chaos. Widzisz urywki obrazów, słyszysz swój własny przeraźliwy krzyk. Klakson samochodu. Oślepiający błysk świateł. Bezlitosny dla ucha pisk opon.
I w tym momencie wszystko się urywa tworząc w pamięci wielką dziurę.
Mimo to wciąż żyjesz. Stoisz przygarbiony tępo spoglądając w kalendarz, jednak, co prawda, nie trwa to zbyt długo. Nie możesz bowiem marnować ani chwili. Masz przed sobą kolejne wczoraj jako ostatnie dziś.
Masz w końcu prawdziwie ŻYĆ.
Pozostaje tylko pytanie: od czego zacząć i na czym powinno się skończyć dzień wiedząc, że jutra nie będzie?...