Nie ma to jak.
Zdjęcie wykonane dzisiaj, tymi oto przemarzniętymi łapkami *pokazuje łapki*, ale łapki nie są zmarznięte od tego, że był śnieżek w górach, a dziecko nie miało rękawiczek, a od tego, że w oczekiwaniu na koncert własny, zostało wyziębione za wszystkie czasy.
No.
A tak przekładając z polskiego na nasze, to byłam od wczoraj do dzisiaj na klasowej wigilijce na Klimczoku i było naprawdę fajnie, chociaż okropnie nie chciałam nigdzie jechać (w góry chciałam, ale nie z klasą). I dzisiaj jak już wracaliśmy, to przypomniałam sobie do czego służy aparat i naszła mnie taka średniawa wena, którą będzie tu można podziwiać przez najbliższy czas.
A to na co czekałam już od dawna z niecierpliwością (dzisiejszy koncert, który był już po powrocie z wigilijki), okazało się masakrą, bo przez 7 godzin siedziałam o głodzie i chłodzie, co jakiś czas się tylko przemieszczając, to na 5 minut próby, to na dwie godziny koncertu. Niby wszystko fajnie, bo sobie pośpiewaliśmy (tak, tak, mój kochany Chór Gospel), ale organizacja była tra-gi-czna. Wymarzłam naprawdę bardzo, bardzo. Jedyne co mi się podobało, to ta odrobina ciepłego bograczu, jaki dostaliśmy i różyczki, które każdy otrzymał po koncercie i... to by było na tyle.
Zapraszam Bielszczan na koncert jutro (21.12.2008) do kościoła św.Trójcy na godz.20, wystąpię tam Chór Gospel, w którym ja również śpiewam :)
Zastanawia mnie tylko to, czemu w górach było cieplej, choć śniego było pół metra, a niekiedy więcej, a na dole było pięć razy zimniej...
Huh, dawno tyle nie napisałam.
Pozdrawiam :)