Częstochowa, godz. 7.30, zamęczona ale szczęśliwa pielgrzymka dochodzi do celu.
A ja myślę tylko o tym, że taka straszna szkoda, że Ewa nie dała rady dojechać, że Jej tu nie będzie..
I jakoś nie potrafię poddać się tej atmosferze, śpiewać, cieszyć się, skakać...
W międzyczasie przymusowy przystanek, dyrektor pielgrzymki wita nas ostatni już raz i rozdaje zielone koszulki.
Śpiewamy 'chwalcie Pana niebios', mijamy budynki politechniki, dochodzimy prawie do wytęsknionych alei, już tylko jedno skrzyżowanie...
I nagle słyszę głos Małej: 'Zobacz, tam! Przyjechały!'
Patrzę i niedowierzam. Po drugiej stronie stoi Ewa, Gosia i Julka. Rzucamy się więc z Małą przez sam środek skrzyżowania i ze łzami kapiącymi po policzkach biegniemy się przywitać.
Na całe szczęście fakt ten umknął porządkowym, bo w przeciwnym razie mogłybyśmy tego nie przeżyć:):)
Rzucamy się więc na siebie i słyszę jedno słowo: niespodzianka:)
I jak tu nie kochać takich wariatów?:)
A 100 m dalej, u stóp Jasnej Góry czeka na nas Siostra Judyta:) I znów potok łez, milion przytuleń i tyle szczęścia, że nie da się tego opisać:)
Później już tylko piękne słowa Ojca Janusza, przedstawienie grupy, podziękowania, kilka minut u Mamy, piękna Msza i cudowny chór, Hubert, Waldek i Miłosz wygrywają cuda, Paulinka cudownie dyryguje, dziękujemy Ojcu Dyrektorowi za 10 lat obecności i w środku nocy wpadamy do wesołego pociągu, żeby wrócić do rzeczywistości.. Ale każdy z nas znów jest zupełnie inny:) W śpiworach przesypiamy prawie całą drogę, a rano ostatatnie pożegnania już w Szczecinie...
I słowa O. Arkadiusza: 'I na co się żegnacie? Przecież za rok będziecie musieli się przywitać..'
Więc czekam na to 'za rok':)