Sylwester-> dwa lata temu.
Mój Boże, ileż to się pozmieniało, albo i nie pozmieniało?
Od cholery.
Nie poznaję siebie, patrząc na to zdjęcie. A jednak to ja.
Powinnam teraz robic notatki, obiecałam sobie, że tym razem nie będę siedziała do nocy.
Cóż, po raz kolejny złamię tę obietnicę. Coś tam napiszę.
Strasznie nie lubię podsumowań roku, ale to taki rok, że warto.
Małe zmiany, czy co? Nowe życie-nowe miasto, nowa szkoła i nowi znajomi.
Ciekawe ile czasu upłynie, zanim nowe stanie się starym i do końca moim. Trochę nie chcę, żeby tak było...
Mejczyr i ukochana matma- na szczęście, udało się i w ogóle, jestem z siebie dumna.
Parę przerwanych więzi, parę odnowionych, parę tych samych co zawsze ziomków. Żałuję? Nie wiem.
Boli mnie gardło(to bardzo w temacie), na wpół zimna herbata pewnie niewiele mi już pomoże.
Jednym słowem-zmieniło się wszystko. Nie chcę jednak stracic tego, co było dla mnie wszystkim tutaj. Nie pozwolę na to. Skąd te dziwne przemyślenia? Nie wiem.
W nerwach mówię im, że chcę już do Wawy. Ale wcale nie chcę, pomimo kłótni z mamą i Olą, pomimo hałasu przeszkadzającego w czytaniu, nie chcę.
Dzięki, że jesteś, mój Chłopcze o Tysiącu Imionach..
Kochanowski czeka. Z podsumowania wyszło mi takie pseudofilozoficzne byle co. Niech to gardło lepiej przestanie;/
Żegnam, wiem, wpis beznadziejny.