Ostatnio czuję jakbym wariowała. Ciągle mi się śni. Ciągle o nim myślę. To już nie jest zakochanie, czuje jakbym miała paranoję. Myślałam, że czes sprawi, że nabiorę większego dystansu, a ja przeciwnie nakręcam się jeszcze bardziej. Nie chcę o nim zapominać, jest moją odskocznią. Ostatnio założyłam fake konto na tinderze żeby się z nim skontaktować, zasypiałam z telefonem w ręce. To było cudowne uczucie zostać "przebudzoną" przez niego o 6 nad ranem. Było pięknie. Później doszedł stres, że może się domyślił, że to ja.. przez lokalizację. Ogarnął mnie ogromny stres. Wracajc do domu wydawało mi się, że go widzę, że czekał na mnie z aplikacją w ręku i sprawdzał lokalizację. Jeszcze nigdy tak się nie bałam, jeszcze nigdy nie miałam takich pretensji do samej siebie. Całe szczęście sama się nakręciłam i mam nadzieję, że to nie był on. Zaczęłam uciekać, pojechałam spowrotem na miasto. Mam wrażenie, że wszędzie go widzę, a może po prostu tego chcę. Chcę go zobaczyć. Chcę usłyszeć jego głos.. dotknąć go. Mijają trzy miesiące od kiedy nie odpisał, dalej się łudzę, ale już coraz mniej.
Na tym obrazku widzę siebie z tamtego dnia. Pragnęłam go tak samo bardzo. Chciałam żeby obdarzył mnie bezpieczeństwem, chciałam czuć jego ramiona obejmujące mnie. Żeby nic więcej poza jego klatką piersiową się nie liczyło. Czuję się niewystarczająca.