I wracam do domu. Ponura, ciemna ulica. Dookoła słabe lampy. To one oświetlają mi drogę. I żarówki. Żarówki nadjeżdżających samochodów z naprzeciwka. Jest zimno, mokro, nieprzyjemnie. Jeszcze niedawno pędziłabym z uśmiechem od ucha do ucha, a teraz leniwie stawiam krok za krokiem. Rozglądam się wokół. Cicho, smutno, ale spokojnie. Nie lubię tego spokoju.
Zastanawiam się jak takie chwile mogły mnie cieszyć. Co się działo w mojej głowie, jakie zachodziły procesy, chemiczne?
Sód, potas, błona komórkowa? To to ma taką moc? Czy może inne mniej znane mi pierwiastki?
Czysta matematyka?
Taki jest w życiu czas, że nawet w ciemności, mokrym chodniku i plamie na bluzce można zauważyć radość.
W zeszłym roku tak było. Stałam się przez ten czas... dojrzalsza? Może. Z pewnością inna. Bardzo mi się to podoba choć jeszcze tak wiele muszę się nauczyć bo znów stoję w punkcie wyjścia. Rok minął, koło się zatoczyło. Stoję u progu drzwi, nie wiem czy nie tych samych...
Wracam do domu, po marnym dniu. Nie zaliczyłam kolejnych ćwiczeń (tak,tak, nie tylko ja pociesza mnie ktoś z tyłu głowy), nie zapomina dodać, że jutro czekają mnie jeszcze gorsze ćwiczenia. Powinnam usiąść do notatek jak tylko wrócę. Yhym.
Burczy mi w brzuchu. Tak głośno, że cieszę się, że nie ma ludzi wokół. Wejdę do mieszkania i chciałabym wtedy pochłonąć całą masę jedzenia, które "otuli" moje zbolałe serce. Pączek, drożdżówka, kanapka, te cholerne płatki śniadaniowe na sucho! Na chwilę znów odciąłby się mój mózg. Później gdy już bym pękała, poszperałabym w szufladzie za jakąś kostką czekolady, jedną, drugą, dwunastą.
A co mi tam, są przecież grubsze niż ja- tak to sobie zazwyczaj tłumaczę, teraz też bym mogła. Myśl o chwili gdzy zasiądę przed laptopem z pełną miską towarzyszy mi już od przebudzenia. Ale wczoraj coś postanowiłam. "Halo, halo!"- krzyczy sumienie.
Wczoraj coś pękło i sie przestraszyłam. Zaczęłam przekraczać cieńką granicę. Obiecałam, że już tego nie zrobię. Nie dopuszczę się do takiego stanu. Bo wiem, że jedzenie odpręża mnie na chwilę, a później ze zdwojoną siłą daje kopa w dupę i przygniata do podłogi. Bo po chwili upojenia zawsze przychodzą wyrzuty. Głębokie, długie i bolesne. Żal, wściekłość i rozczarowanie. Obrzydzenie do siebie samej. Rozrywa mnie od środka. Czuję jak się rozrastam- tak wiem to jest w głowie. Co z tego, że wiem? Jak tak czuję.
Czuję się niechciana przez samą siebie. Chcę krzyczeć i walić głową w mur. Bo jestem w to zaplątana. Nie wiem jak się wydostać. To jest jak rollercoster, który nigdy się nie zatrzymuje. Raz jedziesz w góre, ale za chwilę niebezpiecznie w dół. I znowu. Znowu.
Weszłam do domu. Żołądek jest pusty. Skupiam się, aby tylko wypić herbatę, przygotować posiłek na jutro i nie podjadać! Jak to ciężko zrozumie tylko ten, kto sam to przeżywa. Ja wiem, że to chore. Że mój sposób myślenia jest chory.
Po domu roznosi się zapach roztopionego sera i tostów. Jakie dobre, ale odmawiam.
Idę wyznaczonym torem... Walczę... O co? Nie wiem... Bo i tak zawsze przegrywam.