Nawet nie potrafię obrać w slowa jak się czuję i o co mi tak na prawdę chodzi. Myślałam, że zaraz się uspokoję i spojrzę "trzeźwo" na całą sytuację, ale jednak nie. Ciągle sa myśli, które zadręczają mi głowę. Boli mnie to, że jestem w ten sposób traktowana, mam dosć tej cholernej fałszywości. Ilekroć można komuś pomagać i dostawać kopa w tyłek w zamian? Wiele nie wymagam, ale coraz bardziej odczuwam brak szczerości i bezinteresowności. Gdzie te wszystkie szczere uśmiechy, przytulenia, rozmowy? Zniknęły tak po prostu czy już po prostu nie jestem nikomu potrzebna? Wyciśnięte ze mnie wszystko co się dało i porzucone na pastwę losu? Może przesadzam, ale w tej chwili czuję się jakby życie kolejny raz chciało mi dać popalić. Mam dość tego, ze osoby na których mi zależy sa całkowicie obojetne na moje uczucia jeśli nie czerpią z tego korzyści. Są rzeczy, których potrzebuję lecz nie dam rady ich zmienić, bo nie chcę się narzucać nikomu. Zwłaszcza komuś kto jest tylko wtedy. gdy coś chce. To się nazywa wsparcie, pomoc? Ciekawa jestem co w tych czasach oznacza przyjaźń? Może powinnam być chamską "suką" i mieć wyjebane na to czy mam z kim gadać czy nie i sępy same się zlecą? Niestety ja tak nie potrafię. Moja natura w dużej części różni się od takiej jaką chciałabym miec. Co wieczór biję się z myślami, ze będę silniejsza, że przeszłość mnie już nie tyla, ale okazuje się, ze to tylko głupia nadzieja, ze znowu wracam do rzeczywistości w której nie potrafię się odnaleźć. Może dla niektórych sprawiam osoby, która mówi/pisze tego tpu rzeczy by zwrócić na siebie uwagę, akurat takie rzeczy mnie nie ruszają, bo skoro tak mówią ozncza to dla mnie tylko jedno - nie mają zielonego pojęcia z czym się borykam. Po prostu zostawiam za sobą nie wyjaśnione sprawy, które przez kumulację bolą jeszcze bardziej. Nie wiem po co znowu piszę coś w stylu rozprawki, ale pamietam, że w ten sposób kiedyś borykałam się z problemami. Może nie powinnam, może czas z tego wyrosnąć? Nie wiem. wiem,że sporo zależy ode mnie, jeszcze trochę i powinnam zacząc działać, ale nie ma motywacji ani wiary w siebie. Nie wiem jak się podbudować by stanąć na nogi i zacząć walczyć o swoje. Czy moje marzenia mają jakikolwiek sens? Czy to czego bym chciała ma realną przyszłośc? A może sobie po prostu odpuścić i zamknąć ? Nie wiem, już tyle mysli, ze nie wiem co robić. Gubię się w tym wszytskim. Chciałabym zacisnąć pięści i pokazać wszystkim co we mnie wątpią, ze dam radę, ale jak skoro sama w siebie nie wierzę? Akceptacja jest potrzebna do realizacji wlasnych celów, więc wiem, ze będzie z tym problem i czeka mnie dużo pracy, nie wiem jak się za to zabrać.
Współczuję osobom, które wytrwały do końca i przeczytały te smęty. Proszę o zrozumienie, z tego powodu, ze piszę o indywidualnych odczuciach.