Była godzina szósta czterdzieści jeden wraz z liczbą nagromadzonych sekund, których nie zliczał, gdyż jego myśli przemijały z każdą chwilą.
Leniwie odsłonił dłonią oczy i ujrzał jaskrawe promienie słońca złośliwie obijające się o wszystko, co znajdowało się w jego pokoju.
Jego lokum zasadniczo, bo bezdomnością szczycił się już od paru miesięcy. Czuł jakby przedmioty, które nagromadził były mu niezbędne poprzez brak swojej funkcjonalności, jedynie jako wypełniacze duszy. Chciał zapisać w każdej rzeczy parę wspomnień i wszystkie myśli, których przechowywanie w głowie było po prostu zbyt męczące. Sapnął. Zrzucił z siebie pościel. Jednym bezradnym ruchem opadła na ziemie wzbijając w powietrze całe tumany kurzu.
Kurwa. Zakrztusił się swoją samotnością.
Dziś dla odmiany dzień socjopaty! Kawa. Papieros. i codzienność. Sarkazm, którym posługiwał się wobec samego siebie, byłby zapewnie nieprzeciętnie zabawny dla przypadkowego obserwatora tej powtarzającej się z każdym dniem scenki, lecz dla niego oznaczał kolejne bezsensowne słowa głucho obijające się o ściany. Dzisiejsza codzienność przytłoczyła go na tyle, że upadł. Zranił kolano. Zdarł łokieć. Zakrztusił się bezsensem.
Kurwa. Znowu przegrałem. Przyznanie się do bycia zależnym od drugiej osoby zawsze było dla niego problemem. Emocjonalne przywiązanie stanowiło jedynie kolejny problem, z którym przyjdzie mu się borykać przez dłuższą chwilę. Nie mógł sobie na to pozwolić. Sapnął. Upadł. Sięgnął po papierosa nadal leżąc na podłodze. Strącił zapalniczkę. Odpalił i wraz z wydychanym dymem wykrztusił słowa, po których dał swym emocjom ujście.
Przymusowy dniu socjopaty.. nadchodzę !