Pamiętam tamten poranek. Godzinę nieco po czwartej rano.
Chmury leniwie spoczywające na szczytach górskich, widziane gdzieś w połowie drogi, na stacji paliwowej w kraju, którego nazwy nawet nie byłam świadoma.
Pamiętam, że moja herbata parowała dodając ułamki siebie do wszechobecnej lekkiej mgły.
Moje serce stygło z każdym łykiem, który przybliżał nas do wyruszenia w dalszą podróż.
W podróż oddalającą mnie od Ciebie o kolejne setki kilometrów...
więcej już o Tobie nie myślałam.
Starałam się zasypiać poprzez utratę przytomności ze zmęczenia, z ciągłego czuwania i wyczerpania przez natłok myśli i wspomnień...
Następnym razem wróciłeś kiedy oglądaliśmy zachód słońca. Fale delikatnie obijały się o skaliste wybrzeże. Siedziałam gdzieś kryjąc przymglone oczy przed ostatnimi promieniami słońca. Krwistoczerwone, padały na rozdarte serce tworząc makabryczny obraz mordu, który na mnie dokonałeś. Chciałam porzucić wszystko, znaleźć sposób by znów być blisko Ciebie. Wstać przed wschodem, spakować resztki myśli i wyruszyć do domu.
Miejsca, które mogłam tak nazwać tylko gdy byłam przy Tobie.