Zdjęcie z kwietnia dwa tysiące dziesiątego roku.
Wtedy byłam jeszcze małolatą, nie wiedziałam nic o życiu, tak jak Jon Snow nic nie wie. Młoda, szalona dziewczyna z włosami w paski. Myślałam (co robiłam?), że najgorsze za mną, a najlepsze przede mną. Nie doceniałam tego wszystkiego, co wtedy miałam, a czego teraz nie mam. Podejmowałam lepsze niż gorsze decyzje. Żyłam w gruncie rzeczy beztrosko i szczęsliwie, z problemami, które mają ludzie liczący kilkanaście wiosen. Zmieniłam się, cholernie się zmieniłam i to nie na lepsze. Co mnie nie zabiło, to mnie wyruchało i porzuciło w błocie. Zgubiło mnie moje własne wyobrażenie o tym, co powinnam, co muszę, a czego nie mogę. Zgubiła mnie wrażliwość i utracona wiara we własne możliwości. Po drodze zgubiłam gdzieś sens, życie wypadło z moich niezdarnych rąk. 'Rozwiń skrzydła..'. Rozwinęłam na moment, po to by wznieść się i kąpać się w promieniach pochwał, a potem runęłam, roztrzaskałam się na milion kawałeczków. Zawiodłam Cię, wiem. Zanim na dobre się podniosłam, stratowały mnie (jak Mufasę) wyhodowane przeze mnie lęki i 'życzliwość' tego świata. Potem wstałam przegrana, ze złamanym kręgosłupem własnej osobowości, utykająca na nogę, w której jakiś ortokretyn stwierdził dnę moczanową. Od tamtej pory żadne sukcesy, mniejsze czy większe, przestały przynosić satysfakcje. Wszystko witałam łzami, sukcesy, porażki, dobre i złe wieści. Przestałam przekonywać siebie, że jestem kimś innym niż tym, na kogo kreują mnie moje porażki. Popełniłam ogromny błąd - przestałam o siebie walczyć.
Kilka dni temu uwierzyłam, pierwszy raz od tych kilku lat naprawdę uwierzyłam. Nie chcę już nigdy więcej żałować. Najwyższy czas się obudzić, nie mogę wiecznie żyć nienawiścią. Jeśli wszystko się uda to dostanę jeszcze jedną szansę, szansę na rozwinięcie skrzydeł. Ale najpierw muszę pozwolić im wyrosnąć. Nigdy nie jest za późno.