Jest chujowo i niestabilnie.
Ale mimo wszystko lepiej.
Egzystuję od treningu do treningu, bo tylko po nich czuję, że żyję.
Staram się jakoś funkcjonować wśród ludzi.
Powoli wytapiam sobie maskę, przez którą nie będzie widać moich słabości.
A jest ich tak wiele.
Boli, to tak cholernie boli.
A brak zrozumienia nawet bardziej.
Wiem jaka jestem i puste słowa tego nie zmienią.
I nie pocieszą.
Dziś o moim fizycznym istnieniu przypominają mi zakwasy, które nabyłam po powrocie do koszykówki.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Jeśli kiedyś będę chciała targnąć się na swoje życie, niech jakaś dobra dusza zaciągnie mnie na trening.
Bo poza tym nie mam już nic.