Co roku robiłam większe lub mniejsze podsumowania, w tym chciałam tego uniknąć, ale jakoś tak smutno zamykać stary rok i witać nowy bez choćby kilku słów.
(akurat słucham)
Jedno nigdy się nie zmieni - zawsze będą złe i dobre chwile, zawsze będzie smutek obok szczęścia, łzy obok uśmiechu i tak dalej. W 2013 tak właśnie było. Ten rok nie przyniósł zbyt wiele nowych kłopotów, raczej pozostały te z roku dwa tysiące dwunastego i lat wcześniejszych. W 2013r. życie podcinało mi skrzydła kilka razy, nie mogłam spojrzeć na siebie w lustrze, płakałam w poduszkę i nie chciałam już nigdy więcej stawiać czoła temu wszystkiemu. A jednak zawsze podnosiłam się i szłam dalej. Czułam się bardzo samotna, mimo że obok zawsze ktoś był. Czasem odtrącam ludzi, bo i tak nie zrozumieją. Czasem chcę być zupełnie sama, choć wtedy ból jeszcze bardziej narasta. Czasem boję się zasypiać, bo w snach jest tak, jak zawsze chciałam, żeby było, a już nigdy nie będzie (pomijając takie sny jak ostatnio - że przegryzam komuś tętnicę szyjną). Sentymentalizm i wrażliwość, które we mnie siedzą, gryzą się z energicznością, którą podobno jestem w stanie zarażać. Czasami zastanawiam się, jak w ogóle można żyć na takiej emocjonalno-osobowościowej huśtawce, ale jak widać po mnie - da się. Bywa to męczące i tak było w tym roku; jak żyć wśród ludzi, skoro nie można wytrzymać samemu ze sobą? Ciężko, ciężko. Jeśli miałabym krótko i zwięźle określić dwa tysiące trzynasty, powiedziałabym 'rok walki ze sobą'. Najsmutniejsze jest to, że nadal nie poukładałam sobie w głowie wszystkiego. A co z pozytywnych aspektów? Wiele radosnych chwil spędzonych z K., przyjaciółmi, rodziną, znajomymi; nasza rodzinka powiększyła się o fantastycznego psiaka; na studiach w końcu jakoś lepiej, choć nadal nie trawię większości ludzi, z którymi muszę przebywać (tak tak, pogłębił mi się hejt do ludzkości); w wakacje przeżyłam niesamowitą kajakarską przygodę w Skandynawii; poprawiłam swoją systematyczność w nauce; moje 22. urodziny były dobrą bibką (i w ogóle było dużo dobrych imprez!); wyleczyłam się z obrzydzenia do fotografii <przynajmniej w jakimś stopniu>; wprowadziłam wiele zdrowych zmian w swoim życiu; pokochałam bieganie; moje zdjęcie znalazło się na okładce książki; wycięto mi podwójnego obcego z powieki i jak nigdy wcześniej doczeniłam to, że WIDZĘ; zaliczyłam kolejny Woodstock; Święta Bożego Narodzenia spędziłam w takim składzie jak w dzieciństwie (powiększonym o małego Jasia); na Sylwestra drugi raz pojechałam do Poznania i jeśli rachunki mnie nie mylą, witaliśmy z ukochanym Nowy Rok już siódmy raz. Z pewnych względów był to dla mnie wyjątkowy dzień :)
Kwestia postanowień - czy spełniłam zeszłoroczne? Tak, ale mogło być lepiej. W tym roku mam kilka pomniejszych założeń i jedno główne - być z siebie dumną. A czy mi to wyszło.. prawdopodobnie powiem za rok ;)
Tak więc trzeba brać się do roboty i pracować na czyste konto tego roku! Fotografia musi poczekać do marca, po pierwsze dlatego że zdanie tej sesji będzie dla mnie prawdziwym wyzwaniem i jest to mój priorytet, a po drugie szykuje się mały fotograficzny przełom.. no ale o tym w marcu ;]
Spóźnione, ale szczere..
spełnienia marzeń w nowym, lepszym roku!